autor: karambol » listopada 30, 2019, 12:08 pm
Blues Junkers
Zespół obchodzi piątą rocznice powstania. Tak się złożyło, że miałem okazję słuchać ich na żywo wielokrotnie na różnych etapach ich rozwoju. Mówiąc krótko przez te lata było różnie (nie najlepszy występ kilka lat temu na Jesieni z Bluesem). Z przyjemnością wypada zaznaczyć, że zespół w aktualnym składzie osiągnął właściwy poziom, czego najlepszym dowodem jest ich ostatnia płyta „Night Time” oraz ten piątkowy koncert. Natalia Abłamowicz to zjawisko na naszej bluesowej scenie. Nie boję się napisać, że to klasa światowa. Potrafi zaśpiewać dosłownie wszystko. Kiedy trzeba jest drapieżna, kiedy trzeba liryczna. „I'd rather go blind” słyszałem w jej wykonaniu wielokrotnie i za każdym razem ciary na plecach gwarantowane. Bardzo mi się podoba to jak gra, jakie dźwięki wydobywa z perkusji Krzysztof Mika. Każda gitarowa solówka Maćka Sycha kwitowana była brawami. Dominik Abłamowicz zagrał nie tylko na klawiszach, ale i na harmonijce oraz zaśpiewał i to bardzo dobrze zaśpiewał. Może szkoda, że nie udziela się w tej materii w większej dawce. Ciekawe byłyby wokalne duety państwa Abłamowiczów. Bardzo dobry koncert. Trzymam kciuki za zespół. Jeszcze więcej tak udanych koncertów, jeszcze więcej takich wspaniałych płyt.
Trainman Blues
Jak zdołałem się zorientować był to wykonawca, który tego wieczora wywołał najwięcej kontrowersji. Jednym się bardzo podobał, innych wcale a jeszcze inni skwitowali ich występ mówiąc czego to im nie urwało. Ich styl ogólnie można określić jako elektryczny blues rock. To oczywiście niczego nie wyjaśnia. Trzeba trochę czasu i dobrej woli ze strony słuchacza, żeby wkręcić się w ich muzykę. Utwory utrzymane są w dość podobnym tempie stąd można odnieść wrażenie, że jest nudno i monotonnie. I takie były moje odczucia przez jakiś kwadrans. Potem trafił do mnie ich przekaz, ich styl, ich pomysł na swoją muzykę. Generalnie podobało mi się. Bardzo oryginalnie zaprezentował się perkusista. Wił się za bębnami, stroił dziwne miny, ale nie żeby szokować publiczność - taki jest jego temperament, jego wrażliwość. Zagrał na skromny zestawie (żadnego toma), bardzo oszczędnie uderzał w blachy, za to bardzo często używał pałek z filcowymi nakładkami. W bębny uderzał na różne, dziwne i nieoczywiste sposoby. W jego instrumentarium również zawinięta w ręcznik mosiężna kula. Niezwykle oryginalny jegomość. Taka drobna uwaga. Na tym samym zestawie (jedynie werbel został wymieniony) zagrał wcześniej Krzysztof Mika z Blues Junkers. Te same bębny a efekt końcowy diametralnie różny ale jednakowo interesujący bo granie na perkusji to nie okładanie kijami bębnów.
Thorbjørn Risager & Black Tornado
Ich dyskografię znam bardzo dobrze, widziałem ich na żywo w Suwałkach, czyli teoretycznie wiedziałem, czego się mogłem spodziewać. Rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Już na wejście przywalili potężnym, wbijającym w fotel brzmieniem siedmioosobowego składu. W żadnym razie nie był to męczący hałas powodujący „ćwierkanie” w uszach. Moc i potęga w rozsądnym wymiarze. Doskonałe kompozycje, pięknie zaaranżowane na ten spory skład. Mają dar do tworzenia interesujących utworów. Pierwiastek bluesowy bardzo wyczuwalny, ale obudowane jest to ciekawą melodią, pomysłowym aranżem. No i lider. Genialny głos! Absolutny mistrz! Na gitarze grał głównie rytmicznie, bo od solówek był ten drugi, czyli Joachim Svendsgaard. Były to raczej rockowe solówki a jedna zupełnie w stylu Ritchiego Blackmora. Na scenie wyluzowani, uśmiechnięci - dało się odczuć, że i oni dobrze się bawili. W scenicznych wygłupach, których nie zabrakło, prym wiodła sekcja dęta. A to rozruszali salę ucząc duńskiego tańca, a to wykorzystywali dziwaczne instrumenty jak choćby perkusjonalia z Castoramy czyli tarcza do piły i śrubokręt krzyżykowy – efekt dźwiękowy mizerny ale wizualnie całkiem fajnie wyszło. W repertuarze głównie utwory własne (cudzes „Baby, Please Don't Go” w wersji wyrywającej z butów) w tym również z najnowszej płyty, której premiera zapowiadana jest na styczeń przyszłego roku. I tu niespodzianka, bo tę płytę można było kupić na ich stoisku. Nie mogłem nie skorzystać z takiej okazji. Rzeczywiście na okładce wydrukowana jest rok wydania 2020. Porywający koncert! Jeden z lepszych, jakie miałem okazję widzieć na festiwalu.
Lisa Lystam Family Band
Młodzi Szwedzi fryzurami i ubraniem nawiązywali do przełomu lat 60tych i 70tych. I taka też jest ich muzyka. Chociaż nie zaliczyłbym ich do grona wykonawców tzw. retro rocka czy jak mawiają prześmiewcy „rockowej grupy rekonstrukcyjnej”. Było rockowo i bluesowo, bardzo żywiołowo. Liderka to miła, drobna blondyneczka. Oprócz śpiewania przygrywała czasem na harmonijce. Dysponuje bardzo przyjemnym, ciepłym wokalem, chociaż czasem w tym dynamicznych partiach brakowało w jej głosie mocy. Po prostu kończyła się skala. Generalnie bardzo przyjemny koncert niestety przygłuszany miejscami paplaniną publiczności. Jak ja tego nie cierpię.
Zdjęcia