STEVIE RAY VAUGHAN - wszystko

...czyli nasze muzyczne tematy monograficzne

Moderator: mods

STEVIE RAY VAUGHAN - wszystko

Postautor: Góri » maja 12, 2004, 6:44 pm

Wyjątkowo nie napiszę w tym miejscu o jakiejś konkretnej płycie. Napiszę za to o bardzo konkretnym artyście, o wyjątkowym muzyku i wielkim gitarzyście, który swego czasu wywarł na mnie, podobnie jak na tysiącach, może setkach tysięcy ludzi na całym świecie, ogromne wrażenie. Nie ma to być notka biograficzna, bo tych napisano na jego temat już wiele. Ma to być opowieść o tym, jak ja odkryłem dla siebie artystę i jego muzykę...
Nie chcę przy tym zanudzać Was dokładnym umiejscawianiem tego faktu w czasie i okolicznościach mu towarzyszących. Niech to będzie opowiastka o zachwycie nad MUZYKĄ, jednym z tych momentów, których każdy, kto jest na NIĄ wrażliwy przeżył i dzięki Bogu wciąż w swoim życiu przeżywa sporo.

Pierwszy raz zetknąłem się z jego muzyką krótko po śmierci artysty. Były to druga i trzecia studyjna płyta („Couldn’t Stand The Weather” i „Soul to Soul”) faceta, który nazywał się Stevie Ray Vaughan. Pamiętam jak dziś, że kiedy mój serdeczny kolega, który był w owym czasie w posiadaniu tych dwóch srebrzystych krążków zapuścił na moją prośbę „Voodoo Chile”, po prostu wgniotło mnie w fotel. Siedziałem jak sparaliżowany słuchając, nie mam co do tego żadnych wątpliwości, najdoskonalszej wersji utworu nagranego kilkanaście lat wcześniej przez innego wielkiego gitary, notabene jednego z inspiratorów muzycznych poczynań młodszego z braci Vaughan – Jimiego Hendrixa. Już sam oryginał to synonim ekspresji, ale lawiny dźwięków, którą zaserwował Stevie Ray nie umiałem wtedy porównać z niczym innym, co wcześniej słyszałem…
SRV często sięgał po utwory innych artystów, nierzadko klasyków gatunku. Zawsze jednak było to wykonanie wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju. Bo Stevie nigdy niczego nie zagrał dwa replikizegarkowrolex razy tak samo. Będąc muzycznym samoukiem, gitarzystą, który nie znał nut, z niesamowitą wręcz precyzją, a do tego nieprzeciętną swobodą poruszał się po gryfie, zapuszczając się często w rejony, w których nikt nigdy przedtem przed nim nie był…
Na nutki wychodzące spod jego palców nie można było być obojętnym. Kiedy Eric Clapton usłyszał go po raz pierwszy prowadził samochód. To, co usłyszał zrobiło na nim takie wrażenie, że musiał zjechać na pobocze i zatrzymać się, aby w spokoju wysłuchać lecącego w radiu utworu do końca. Przez resztę drogi towarzyszyła mu jedna myśl: "Kim jest ten facet, który tak gra?" W przyszłości wielokrotnie mieli razem stawać na scenie. Po raz ostatni w nocy z 26 na 27 sierpnia 1990 roku...

Odszedł tak jak zwykle odchodzą… Niespodziewanie, mając za sobą udaną walkę z chorobą alkoholową i narkotycznym uzależnieniem. Odszedł za wcześnie, będąc u szczytu wciąż jeszcze rozwijającej się kariery. Odszedł, zostawiając muzykę, której polecać nie trzeba…


P.S. Myślę, że te słowa są w tym miejscu chociażby dlatego właściwe, że to właśnie Ray Vaughan'owska wersja "Tin Pan Alley" rozpoczyna już od lat w każdy poniedziałek audycję, od której forum wzięło swoją nazwę...
Awatar użytkownika
Góri
bluesHealer
bluesHealer
 
Posty: 874
Rejestracja: kwietnia 6, 2004, 8:19 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: Andrzej Jerzyk`e » maja 12, 2004, 9:48 pm

Cytat z artykułów Danusi Matysik:
Van Willis gitarzysta z Austin wspomina: " Zdawało się, że Hendrix był zawsze obecny w myślach Steviego Raya. Także w jego sercu w jego palcach. Pamiętam jak rozmawialiśmy o Hendrixie (a był on zawsze ostatecznym celem naszych rozmów) wyjąłem z portfela zdjęcie nagrobku Jimiego, które zrobiłem będąc na trasie koncertowej w Seattle. Stevie Ray długo nie mógł oderwać oczu od tego zdjęcia "
Album Soul To Soul ugruntował opinię Stevie Ray Vaughna jako spadkobiercy Jimiego Hendrixa!!
Awatar użytkownika
Andrzej Jerzyk`e
Ojciec Dyrektor
Ojciec Dyrektor
 
Posty: 25314
Rejestracja: kwietnia 16, 2004, 8:54 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: Andrzej Jerzyk`e » maja 12, 2004, 10:20 pm

Dotyczy pierwszego albumu "Texas Flood"
Cała płyta ( z wyjątkiem paru partii wokalnych ) została nagrana za pierwszym razem, bez jakichkolwiek dogrywek, a nawet bez użycia słuchawek czym zadziwili realizujących nagranie inżynierów. Stevie Ray wspomina: "W połowie utworu pękła mi struna. Szybko ją zmieniłem i zaczęliśmy grać dalej w tym samym miejscu, w którym przerwaliśmy. Chyba nikt jeszcze nie dokonał czegoś takiego przed nami, bo realizator patrzył na nas jak na wariatów, kiedy nie zgodziliśmy się na powtórkę.
Awatar użytkownika
Andrzej Jerzyk`e
Ojciec Dyrektor
Ojciec Dyrektor
 
Posty: 25314
Rejestracja: kwietnia 16, 2004, 8:54 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: Andrzej Jerzyk`e » maja 12, 2004, 10:39 pm

Uzależnienia Steviego.
Mówi Stevie: "Miałem szczęście, bo znalazłem oparcie. Zdałem sobie sprawę, że alkohol, narkotyki i stany lękowe to symptomy problemu leżącego głębiej - braku miłości. Jeżeli sięgasz po nie, dzieje się tak dlatego, że nie masz oparcia w kimś kto Cię kocha. Zapominasz jak kochać, odtrącasz miłość, zżera Cię strach"
Awatar użytkownika
Andrzej Jerzyk`e
Ojciec Dyrektor
Ojciec Dyrektor
 
Posty: 25314
Rejestracja: kwietnia 16, 2004, 8:54 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: Andrzej Jerzyk`e » maja 12, 2004, 11:07 pm

W Centrum Odwykowym Stevie był odwiedzany przez przyjaciół. Pierwszym z nich był Jackson Browne. To ten który w roku 1982' umożliwił Steviemu nagranie pierwszej płyty Texas Flood w swoim studio, w dodatku za darmo.
Kolejnym gościem był Eric Clapton, który sam przeszedł podobną drogę w swoim życiu. Eric już wcześniej, zanim nastąpiło całkowite załamanie Steviego, próbował przekazać mu swoje doświadczenia i rady, ale jak wspomina Ray Vaughn: "Nie byłem jeszcze gotowy, a on nie chciał nalegać"
Jedynym człowiekiem który usiłował energiczniej sprowadzić Steviego z drogi ku katastrofie był Albert King, imponujący Ray Vaughnowi zarówno muzycznie jak i życiowo. Stevie wspominał później: "Albert parę razy próbował przemówić mi do rozsądku, ale ja nigdy go nie słuchałem, choć szanowałem jak Ojca.
Musiałem przejść przez to sam. Najpierw sięgnąć dna a dopiero potem przejrzeć.”
Awatar użytkownika
Andrzej Jerzyk`e
Ojciec Dyrektor
Ojciec Dyrektor
 
Posty: 25314
Rejestracja: kwietnia 16, 2004, 8:54 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: Andrzej Jerzyk`e » maja 12, 2004, 11:23 pm

Mówi brat Jimmie Vaughn: "Nigdy nie grał czegoś jeszcze raz tak samo, a co dopiero kilka razy"
Stevie na gitarze zaczął grać dzięki bratu. Wspomina to w ten sposób: "Mój duży brat Jimmie zostawiał czasem swoje gitary w różnych kątach i mówił mi żebym ich nie tykał. Tak nauczyłem się grać.
Awatar użytkownika
Andrzej Jerzyk`e
Ojciec Dyrektor
Ojciec Dyrektor
 
Posty: 25314
Rejestracja: kwietnia 16, 2004, 8:54 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: Andrzej Jerzyk`e » maja 12, 2004, 11:44 pm

Swojego pierwszego Stratocastera Stevie kupił w roku 69'. Był to model z klonowym gryfem. W roku 73' przehandlował swojego "strata" na model z roku 1959' z gryfem wyłożonym drewnem różanym. Wyobraźcie sobie, że ta gitara była z nim do samego końca, a ściślej mówiąc do 09.07.90', czyli miesiąc przed śmiercią, bo wtedy uległa zniszczeniu kiedy w New Jersey podczas koncertu, zawaliła się dekoracja.
Ostatnio zmieniony maja 13, 2004, 7:20 am przez Andrzej Jerzyk`e, łącznie zmieniany 1 raz
Awatar użytkownika
Andrzej Jerzyk`e
Ojciec Dyrektor
Ojciec Dyrektor
 
Posty: 25314
Rejestracja: kwietnia 16, 2004, 8:54 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: Andrzej Jerzyk`e » maja 13, 2004, 12:01 am

Tak! Był to pamiętny koncert. "Sweet Home Chicago" wykonały przed 25-tysięczną widownią największe sławy gitary bluesowej: Stevie Ray Vaughn, Eric Clapton, Robert Cray, Jimmie Vaughn, Buddy Guy. Po koncercie karawana gwiazd bluesa odlatywała w dwunastominutowych odstępach. Pierwszy, drugi i czwarty helikopter wylądowały bez przeszkód na Chicagowskim Meigs Field.
Trzeci wiozący członków ekipy Claptona i Steviego Ray Vaughna, nigdy nie doleciał do celu. Był 27 sierpień 1990 roku.
Awatar użytkownika
Andrzej Jerzyk`e
Ojciec Dyrektor
Ojciec Dyrektor
 
Posty: 25314
Rejestracja: kwietnia 16, 2004, 8:54 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: Andrzej Jerzyk`e » maja 13, 2004, 12:24 am

Eddie Munoz, gitarzysta i przyjaciel Steviego z dzieciństwa powiedział o nim: "Był skromny i bezpretensjonalny dopóki nie wziął gitary w ręce. Gra była jego życiem. A kiedy już grał wszyscy stawali jak zamurowani. Trafiają się ludzie obdarzeni takimi zdolnościami, jakby obsypani błogosławieństwem - może jeden na milion. Wystarczy żeby dotknęli instrumentu, a on sam im śpiewa. Stevie Ray Vaughn miał to zawsze".


Wszystkie teksty czerpałem z artykułu Danusi Matysik "Ulubieńcy Bogów żyją krótko" który znalazł się w drugim wydaniu pisma "Bluesman" z roku 1995.
Awatar użytkownika
Andrzej Jerzyk`e
Ojciec Dyrektor
Ojciec Dyrektor
 
Posty: 25314
Rejestracja: kwietnia 16, 2004, 8:54 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: Andrzej Jerzyk`e » maja 13, 2004, 12:39 am

Góri Dzięki!!! Zainspirowałeś mnie aby Stevie znów pojawił się w Okolicach Bluesa. Dopiero dziś uświadomiłem sobie, ile znaczy On dla Waszego pokolenia.
Proszę! Pisz koniecznie jeszcze więcej w tym okienku, bo robisz to Chłopie perfekcyjnie. Zakładam się o kręconego bączka, że jeżeli ktoś nie zna Ray Vaughna, a przeczyta Twój tekst, z całą pewnością sięgnie po jego krążek.
Awatar użytkownika
Andrzej Jerzyk`e
Ojciec Dyrektor
Ojciec Dyrektor
 
Posty: 25314
Rejestracja: kwietnia 16, 2004, 8:54 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: Andrzej Jerzyk`e » maja 14, 2004, 5:35 pm

A gdyby trzeba było zabrać na wyspą bezludną, tylko jedną płytę Ray Vaughna, to jaki byłby Wasz wybór?
Awatar użytkownika
Andrzej Jerzyk`e
Ojciec Dyrektor
Ojciec Dyrektor
 
Posty: 25314
Rejestracja: kwietnia 16, 2004, 8:54 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Re:

Postautor: Góri » maja 14, 2004, 7:59 pm

Sonny Boy pisze:A gdyby trzeba było zabrać na wyspą bezludną, tylko jedną płytę Ray Vaughna, to jaki byłby Wasz wybór?

No więc chyba jednak "Soul To Soul".
Za świetne intro - "Say What!", za jazzujące "Gone Home", za piękną kompozycję "Life Without You" wieńczącą album, będącą swoistym wołaniem za miłością, która odeszła już zbyt daleko; za całą masę bluesa i shuffle w najlepszym oprawionym hendrixowskim pazurem wydaniu; no i za Reese Wynans'a na instrumentach klawiszowych, który wzmocnił na tej płycie DOUBLE TROUBLE.
Awatar użytkownika
Góri
bluesHealer
bluesHealer
 
Posty: 874
Rejestracja: kwietnia 6, 2004, 8:19 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: Andrzej Jerzyk`e » maja 22, 2004, 1:27 pm

Jeszcze coś. Jeżeli ktoś z Was będzie w Austin, niech odwiedzi koniecznie 2,5-metrowy pomnik z brązu. Stoi tam od 1992 roku.
To oczywiście Stevie Ray Vaughan!!!
Oklaski ze wszech miar zasłużone dla ziomków Steviego za imponujący pomysł i jego realizację!!!
Awatar użytkownika
Andrzej Jerzyk`e
Ojciec Dyrektor
Ojciec Dyrektor
 
Posty: 25314
Rejestracja: kwietnia 16, 2004, 8:54 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: Tiger » maja 22, 2004, 2:07 pm

Drogi Sony Boy, jak przypadkiem wybiorę się do Austin (przecież to tak blisko!) i niefortunnie przemierzając Ocean wyląduję na bezludnej wyspie, to świadomy tego ze właśnie tak może zakończyła się moja podroż, nagram sobie składankę gdzie między innymi znajda się dwa utwory Stevie'go Ray Vaughan'a, a więc:
1."Tin Pan Alley"- co by nie zapomnieć "Okolic Bluesa"
2."LIfe Without You"- co by przypominał mi o miłych chwilach
Ale kurcze, co mi po płycie na bezludnej wyspie.. :D
Tiger
 

Postautor: bartic » maja 23, 2004, 9:29 pm

Mówiąc o wielkich ludziach, znacie Langstona Hughes'a? Komponował przepiękne wiersze o jazzie. Stał się bardem czarnych Amerykanów, wskazał im ich miejsce w historii. Był mediatorem Harlemskiego Odrodzenia. Niestety nie wiem czy ma w ogóle jakikolwiek pomnik. Natomiast jest podobno pomnik w Kielcach dla Milesa Davisa. To bliżej niż do Austin;)
pozdrawiam
bartłomiej czerniak
Awatar użytkownika
bartic
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 2761
Rejestracja: maja 22, 2004, 5:04 pm
Lokalizacja: Wrcłw

Postautor: Tommi » października 23, 2004, 1:27 pm

A ja polecam płytę "Blues At Sunrise" oraz "Real Deal" 8) i zgadzam się z Rafałem, że muza w mp3 wiele traci na jakości. Pliki mp3 są skompresowane dlatego jakość jest gorsza.
If you're down on your luck
And you can't harmonize
Find a girl with far away eyes
Awatar użytkownika
Tommi
blueslover
blueslover
 
Posty: 421
Rejestracja: sierpnia 19, 2004, 4:03 pm
Lokalizacja: Ostrow Wlkp.

Postautor: Pawel Freebird Michaliszy » października 29, 2004, 3:46 pm

Kossoffie
Nie zaluj zes mlody..
Wszystko przed Toba dzieciaku he he
Pozdrawiam serdecznie
PS Tak - to tez jeden z moich ukochanych numerow Hendrixa
Pawel Freebird Michaliszy
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 80
Rejestracja: kwietnia 10, 2004, 9:49 am

Postautor: angor/gosc » października 30, 2004, 12:46 am

jestem w posiadaniu dvd "Live at Montreux" - Stevie Ray Vaughan

ludzie

czegos tak dobrego dawno nie widzialem

po pierwsze - Tin Pan Alley - wykonany wspolnie ze wspanialym Johnnym Copelandem ( wlasciwie to Johnny mial tylko grac ale w czasie trwania utworu Stevie zacheca go do spiewania; pierwszy raz - Johnny ok, ale za drugim razem - podchodzi do mikrofonu, przystawia usta i... po prostu gra...niesamowite :); Stevie pozniej tylko pogrozil mu palcem i usmiechnal sie )

po drugie - "this is for Jimi" i voodoo child.....

z tym wydawnictwem rowna sie chyba tylko "Jimi Hendrix At Isle Of Wight" - za wykonanie Mchine Gun...

pozdrawiam wszystkich milosnikow bluesa

(Stevie nie umarl i nie umrze nigdy - on zyje w nas...)
angor/gosc
 

Postautor: derf z ?azisk » grudnia 18, 2004, 10:42 pm

Tommi pisze: i zgadzam się z Rafałem, że muza w mp3 wiele traci na jakości. Pliki mp3 są skompresowane dlatego jakość jest gorsza

O jakiej kompresji te informacje ? mp3 z bitrate 128 ?
Jestem raczej starej daty miłośnikiem muzyki (Blues,Blues-rock) i musiało minąć trochę czasu zanim zacząłem się przekonywać do kompresowania muzyki w wszelkiego rodzaju formatach stratnych (mp3) oraz bezstratnych (flac , shorten), a zmusiła mnie do tego ilość posiadanej muzyki brak miejsca (stan na czerwiec ponad 2500 płyt) oraz prosty do niej dostęp . Na dzień dzisiejszy korzystam z płyt zripowanych w mp3 w VBR (bitrate ponad 540) a wszystko przepuszczone przez player foobar
cieszy się opinią programu o rewelacyjnej jakości odtwarzanego dźwięku. Główną cechą wyróżniającą program z "tłumu" jest zastosowane w nim wewnętrzne przetwarzanie danych realizowane na 64 bitach z konwersją na sygnał 16/24 bitowy wyjściowy z ditherem (odpowiednio dobranym szumem poprawiający wrażenia odsłuchowe). Stratne formaty dekodowane są do 32bit więc nie zachodzi obcinanie dużych wartości sygnału. w testach przeprowadzanych na luźno dobranej grupie, oraz osobach zawodowo trudniącymi się słuchaniem muzyki na 100/99 nie było w stanie stwierdzić czy sygnał jest podawany z pliku mp3 (o wspomnianym formacie VBR) czy z oryginalnego CD . To tyle wyjaśnień zainteresowanych odsyłam do :

http://www.rzepkowski.pl/elka/audio.htm
http://foobar.polska.prv.pl/
http://foobar.prv.pl/
http://www.opoka.org.pl/varia/internet/ ... iemp3.html
http://blog.art.pl/mp3hq/index.html
pozdrawiam
derf z ?azisk
 

Postautor: rafal_radom » stycznia 9, 2005, 11:08 pm

W ramach gwiazdkowego prezentu a zarazem celem uzupełnienia dyskografii sprawiłem sobie (w MM zresztą) box Steviego Ray Vaughana o dość banalnym tytule SRV. I tak słucham sobie tego kapitalnego materiału (3CD + EPka DVD*), ponad 50 nagrań (4h+ muzyki), w większości niepublikowanych (koncertówki, sesje radiowe). Jako kompani Mistrza m.in.: Double Trouble (co zrozumiałe), Jeff Beck, Albert King i inni. Słucham również dzisiejszego wieczora, a przy tzw okazji wertuję zasoby internetowych sklepów. I w najmniej spodziewanym momencie poczułem się jakbym dostał centralnie w dolną szczękę. Otóż na zakup w/w (doprawdy kapitalnego, również od strony edycyjnej - digibook, 72-stronicowa księga) dzieła wywaliłem prawie 180 złociszy polskich... a w Merlinie, "na wyprzedaży" produktów można wyjąć za blisko stówkę mniej. Ale gwiazdka, nie ma co...
Za taki kawał audiowizualnych, blues-rockowych perełek - 86 zł. Bez dwóch zdań, kto się kiedyś nad zakupem zastanawiał, to poza zawartością, w tej chwili cena jest decydująca. Moja wielka rekomendacja.

*niestety krótki bo pięcionagraniowy telewizyjny set z 89r. Jednakowoż wyśmienity.
rafal_radom
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 28
Rejestracja: listopada 17, 2004, 3:38 pm

W temacie

Postautor: Góri » marca 7, 2005, 10:13 pm

Dzięki uprzejmości Marka Hajdukiewicza obejrzałem właśnie fragmenty dwóch koncertów nieodżałowanego Stevie Ray Vaughan’a. Pierwsza sztuka zarejestrowana w roku 1983 to zaledwie trzy utwory, wtedy zagrane jeszcze tylko w trio, druga już dłuższa, pochodząca z roku 1989 to SRV i DOUBLE TROBLE plus absolutny wirtuoz instrumentów klawiszowych Reese Wynans. Obydwa koncerty zagrane na własnym podwórku, w Austin w Teksasie nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości, że 27 sierpnia 1990 świat stracił jednego z największych gitarzystów w dziejach muzyki.
Po śmierci artysty Eddie Munoz powiedział:
"Był skromny i bezpretensjonalny dopóki nie wziął gitary do rąk. A kiedy już zagrał, wszyscy stawali jak zamurowani. Może jeden na milion trafiają się ludzie obdarzeni takimi zdolnościami, jakby obsypani błogosławieństwem. Wystarczy, żeby dotknęli instrumentu, a on sam im śpiewa. Stevie to zawsze miał.”
Awatar użytkownika
Góri
bluesHealer
bluesHealer
 
Posty: 874
Rejestracja: kwietnia 6, 2004, 8:19 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: j.j. jogi » marca 7, 2005, 11:05 pm

Prawdziwe słowa... żywym dowodem są właśnie koncerty Steviego - niekończący się potok fraz, zawsze pełna ekspresja, zawsze na maksymalnych obrotach. Wydaje się ze gitara była jego częścią. Nigdy nie brakowało mu pomysłów, nigdy nie grał wyświechtanych zagrywek, zawsze grał po swojemu, teksańsko, bluesrockowo z solidnym podkreśleniem bluesa. Zawsze z "ciosem". On się po to urodził. On nie grał "dżobów", on grał muzykę którą czuł i lubił. Stevie Ray Vaughan, wielki muzyk.
j.j. jogi
 

Postautor: leszekblues » marca 8, 2005, 11:45 am

Naśladowców Steviego jest tylu. ze kiedyś kochając ten sposób grania ,dziś odrzucam wszystkich grajków na modłę Steviego.
Nie mogę już tego słuchać.
Odrzucam po pierwszych dźwiękach.
Niejednokrotnie brak tym muzykom własnej osobowości. Nie mówiąc już o sposobie bycia na scenie i image.
I tu lista nazwisk jest tak długa że ...szkoda wymieniać. Najzabawniej wyglądają japońscy Stiwowie.
Niemniej samego Steviego lubię ale już go nie słucham.
Cóż ,10lat katowałem go no i ile można.
Niemniej to wielki gitarman. Stworzyć własne rozpoznawalne brzmienie to jest wielka rzecz.
I tego właśnie najczęściej brakuje owym naśladowcom.
Choć Stevie mocno grał bluesa, na modłę Alberta Kinga to jednak potrafił tchnąć w to granie również i samego siebie.
Najlepsze video to dla mnie Live at the el Mocambo z 1983 roku. Power siła i jazda do przodu. I sam Stevie uległ też Jimiemu. Ale wciąż po swojemu.
Pozdr
Leszek V
Pierwszy utwór który zagrałem w tym roku, pamiętam ,był Lenny na moim starym straciku. Piękna, prosta kompozycja. A taka cudowna. Genialna.
leszekblues
 

Postautor: Góri » marca 8, 2005, 9:34 pm

leszekblues pisze: Najlepsze video to dla mnie Live at the el Mocambo z 1983 roku. Power siła i jazda do przodu. I sam Stevie uległ też Jimiemu. Ale wciąż po swojemu.

Pamiętam jedno nagranie ("Pride & Joy"), które udało mi się zobaczyć kiedyś w MTV, kiedy to prezentowane były fragmenty przeróżnych koncertów zagranych w ramach osławionego cyklu "UNPLUGGED". Ray Vaughan grał sam na "dwunastce". Już tylko ten jeden utwór stanowił świadectwo, iż na scenie znajduje się geniusz, nie tylko grający, ale wręcz celebrujący instrument. A miał tych gitar, poustawianych za sobą na statywach jeszcze kilka. Chętnie posłuchałbym i zobaczył, w jaki sposób je pieści!

Pozdrawiam!
Awatar użytkownika
Góri
bluesHealer
bluesHealer
 
Posty: 874
Rejestracja: kwietnia 6, 2004, 8:19 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

struny Steviego

Postautor: Penny » marca 15, 2005, 1:55 pm

grał na 13-kach, ręce miał jak drwal, podobno czasem po koncertach przykładał rękę do ściany i zostawała czerwona plama krwi - ale czy to prawda czy tylko mit? tak czy inaczej na płytce In Session z Albertem Kingiem warto posłuchać ich pogawędki a to na temat Hendrixa czy Janis Joplin czy "ojcowskie" kreowanie drogi Steviego przez Alberta. Pięknie gadają - można wczuć się w klimat! Polecam!
Daniel 'Danny Boy' Frontczak - Keep On Boogin'!
Danny Boy Experience https://dannyboy.pl
The Melons https://melons.pl
Los Potatos https://www.facebook.com/LosPotatos
Awatar użytkownika
Penny
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 180
Rejestracja: marca 12, 2005, 3:08 pm
Lokalizacja: Lodz

Postautor: Walker » kwietnia 9, 2005, 11:17 pm

Witajcie . To jest moja strona o SRV www.guitarharp.host.sk/glowna.htm
Niestety ciezko dziala bo mam problemy z serwerem . Moze znacie jakies dobre serwery (ponad 30MB) ,byle by darmowe... wspomozcie bluesowego brata :) Pozdro !
Walker
 

Postautor: Rob_n_Roll » kwietnia 10, 2005, 12:26 am

Co jakiś czas pada tu porównanie utworu Little Wing w wykonaniu Stevego i w wykonaniu Jimiego.
Ray Vaughan zagrał to bardzo ciekawie, zagrał to z pewnym feelingiem który był właśnie w tym gitarzyście, zagrał to w wersji bardzo rozbudowanej, nie da się ukryć - zagrał to pięknie.
Ale wykonanie Hendrixa jest dla mnie dużo lepsze i piękniejsze. Dla mnie jednak Jimi to Jimi. Steve był w znacznej części jego naśladowcą, dużo czerpał z Hendrixa. Wielu pewnie się ze mną nie zgodzi, ale wersja Jimiego Hendrixa ma w sobie magię której brak w wersji Stevego.
Podobnie w moim mniemaniu jest z Voodoo Chile.
A może ja po prostu kocham muzykę Jimiego?
Niech rock'n'roll będzie z Wami!
Awatar użytkownika
Rob_n_Roll
bluesman
bluesman
 
Posty: 298
Rejestracja: października 27, 2004, 9:37 am
Lokalizacja: Piaseczno

Postautor: Andrzej Jerzyk`e » kwietnia 10, 2005, 11:57 am

Rob_n_Roll pisze: Co jakiś czas pada tu porównanie utworu Little Wing w wykonaniu Stevego i w wykonaniu Jimiego.
Ray Vaughan zagrał to bardzo ciekawie, zagrał to z pewnym feelingiem który był właśnie w tym gitarzyście, zagrał to w wersji bardzo rozbudowanej, nie da się ukryć - zagrał to pięknie.
Ale wykonanie Hendrixa jest dla mnie dużo lepsze i piękniejsze. Dla mnie jednak Jimi to Jimi. Steve był w znacznej części jego naśladowcą, dużo czerpał z Hendrixa. Wielu pewnie się ze mną nie zgodzi, ale wersja Jimiego Hendrixa ma w sobie magię której brak w wersji Stevego.
Podobnie w moim mniemaniu jest z Voodoo Chile.
A może ja po prostu kocham muzykę Jimiego?

Zgadzam się z Tobą. Pacholęciem byłem jeszcze kiedy po raz pierwszy usłyszałem Little Wing. Przez te wszystkie lata było mi dane słyszeć mnóstwo interpretacji tego arcydzieła przeszłości. Jedni robili to lepiej, inni gorzej. Poza Hendrixem, słucham często wersji Snowy White'a, choć bardzo odbiega od oryginału, ale ma w sobie duszę. Natomiast na pewno Little Wing Jimiego, to diament oszlifowany z niesamowitym feelingiem i niepowtarzalny.
Awatar użytkownika
Andrzej Jerzyk`e
Ojciec Dyrektor
Ojciec Dyrektor
 
Posty: 25314
Rejestracja: kwietnia 16, 2004, 8:54 pm
Lokalizacja: Ostrów Wielkopolski

Postautor: Gość » maja 5, 2005, 7:59 pm

„Texas Flood”

Rok 82 był dla Steviego Ray Vaughana i Double Trouble niezwykle owocny. Grupa zdobyła uznanie w bluesowym światku, koncertując w lokalnych klubach na terenie Stanów i Kanady( pamiętny występ na festiwalu w Montreaux, po którym Stevie wzbudził zainteresowanie samego Johna Hammodna, co skończyło się późniejszym kontraktem). Szersza publiczność zwróciła jednak swą uwagę na tę „nieźle rockującą kapelkę z Austin” dopiero w Marcu 83, wraz z ukazaniem się debiutanckiego krążka grupy, zatytułowanego „Texas Flood” Ku zaskoczeniu wszystkich prawie już 30 letni Stevie, swym debiutem pozwolił odrętwiałemu Bluesowi lat 80, na zaczerpnięcie drugiego oddechu. Ciężkie surowe brzmienie, głęboki naładowany energią wokal, a przede wszystkim świeży i pozbawiony kompleksów styl gry, TO czego ówczesna publiczność potrzebowała najbardziej. A żądania te „Texas Flood „ spełniał z nawiązką. Od pierwszego dźwięku na płycie uderza słuchacza dojrzałością muzyczną, przecież dopiero debiutującego artysty, obrazująca się w całkowicie ukształtowanej stylistyce grania, oraz szerokiej palecie zagrywek, które choć z jednej strony czerpie z wielkich osobistości Jazzu i Bluesa, z drugiej wyznaczają nowe standardy oraz kompletnie zmieniają spojrzenie na gitarowy warsztat Rythm’n Bluesa lat 80. Potwierdza to dobór piosenek na „Texas Flood”. I tak obok utworów autorstwa Steviego, jak otwierające album „Love Struck Baby” i „Pride and Joy” czy wspaniałe instrumentalne „Testify” oraz „Rude Mood”(nagroda Grammy za najlepszy bluesowy utwór) widzimy zmyślnie dobrane covery w odświeżających aranżacjach- tytułowy „Texas Flood” zapomnianych już Teksańskich bluesmanów L.C Davisa i J.W Scotta, „Mary Had a Little Lamb”, klasyk z repertuaru Buddego Guya, czy niesamowita wersja „Tin Pan Alley”,która od tej pory stała się nieodłączną wizytówką Steviego. Ciekawostką jest, iż materiał na płycie, wykonywany w trasie przez doświadczoną kapele nie zliczenie wiele razy, został nagrany w zaledwie 3 dni, i to od razu, bez żadnych poprawek, co wprawiło dźwiękowców ze studia w całkowite osłupienie i do dziś dzień fascynuje miłośników talentu Steviego. 38 miejsce albumu na listach sprzedaży, może nie robi wrażenia na postronnych, lecz dla artysty wywodzącego się z bluesowego kręgu i do końca kariery z tą stylistyką związanego, jest to od czasów Claptona ewenement wielkiego kalibru, powtórzony już tylko przez kolejne płyty Vaughana. Czyni to „Texas Flood” wartym swego miejsca na półce każdego miłośnika dobrej muzyki.

„Couldn’t Stand The Weather”

Po okraszonym wspaniałymi recenzjami debiucie, oraz wiążącą się z nim bardzo obszerną trasą koncertową(wydane po śmierci artysty Dvd z koncertów w El Macombo i Tokyo), na której Stevie przekonał co do swego geniuszu nawet najbardziej sceptycznie nastawionych przyszedł czas na kolejny album. Od razu zwraca uwagę, iż „Couldn’t Stand The Weather, bo tak ochrzczono nowy krążek, zawiera, aż 8 coverów przy zaledwie 4 utworach autorstwa Steviego. Podzieliło to nieco środowisko krytyków na tych, którzy zarzucali Vaughanowi brak pomysłów, podważając jego kompozytorki talent, oraz tych, którzy(za słowami samego artysty zresztą) twierdzą, iż liczba coverów to po prostu eksponowanie bezgranicznej miłości do klasyków gatunku, oraz podkreślenie swych teksańskich korzeni. Tak czy inaczej, pewnym jest, iż „Couldn’t Stand the Weather” to krążek doskonały, niewiele ustępujący poprzednikowi. Za otwarcie służą mu, podobnie jak na „Texas Flood” dwa kawałki spod Vaughanowskiej partytury – niezwykle charyzmatyczny dwuminutowy łamacz palców w stylu Lonniego Macka-„Scuttle Buttlin” oraz promujący album, tytułowy „Couldn’t Stand the Weather”, który wyraźnie pokazuje jak Vaughan widzi nowoczesnego bluesa. Idąc dalej, po wykonanym wspólnie ze swoim bratem Jimmim „The Things That I used to Do” przypada kolej na niewątpliwe najważniejsze nagranie płyty i być może całej kariery Vaughana – hendrixowskie „Voodoo Chile”. Trzeba obiektywnie przyznać, że do dziś jest to najlepsza aranżacja muzyki mistrza, dla niektórych przerastająca nawet legendarny oryginał. Jej brawurowe wykonania podczas koncertów, będące punktem kulminacyjnym każdego występu, dały wielu zupełnie uzasadnione preteksty do porównań Vaughana z samym Hendrixem. Spośród pozostałych numerów na płycie, na szczególną uwagę zasługuje jeszcze jazzujący Stang’s Swang autorstwa Steviego, pokazujący ,jak daleko sięgają inspiracje i fascynacje muzyczne gitarzysty. Podsumowując, „Couldn’t Stand The Weather” niesie sobą wszystko co drugi Lpek powinien mieć- utwierdza w przekonaniu, iż udany debiut to nie był jednorazowy wybryk, znajduje nowe rozwiązania, wytycza ścieżki rozwoju, oraz podkreśla status Vaughana jako najwybitniejszego gitarzysty nowoczesnego bluesa. Warto dodać, iż album z ponad milionową liczbą sprzedanych kopii, uplasował się na 33 miejscu listy bestsellerów 84, czym przebił swego poprzednika.

„Soul to Soul”

Spośród skromnej niestety dyskografii Stevie Ray Vaughana, „Soul to Soul” to bez wątpienia album, wywołujący najwięcej dyskusji oraz sprzecznych odczuć. Jedni uważają go za zdecydowanie najsłabszy krążek z dorobku artysty, inni zaś cenią go sobie najbardziej. Przede wszystkich powiedzieć trzeba, iż „Soul to Soul” znacząco różni się od swoich poprzedników- brzmieniowo, stylistyką oraz doborem repertuaru. Dołączając w szeregi Double Drouble duetu muzyków- keyboardzistę Reesea Wynansa oraz saksofonistę Joe’a Sublleta, grupa miała na celu wzbogacenie ogranych już bluesowych schematów w elementy Soulu i RN’B, co niewątpliwie przyniosło zamierzony efekt. Stevie pokazał wszem i wobec jak świetnie czuje się w przebieraniu pomiędzy najróżniejszymi stylami czarnej muzyki, czyniąc z płyty wyśmienitą ucztę dla smakoszy wyżej wspomnianych gatunków, zrażając z drugiej strony ortodoksyjnych fanatyków bluesa. Na osobne zdanie zasługuje świetne brzmienie krążka. Nie chodzi bynajmniej o techniczną jakość nagrania nadanej mu przez studyjnych dźwiękowców, lecz o ton i barwę poszczególnych instrumentów. Wynans wykonał na „Soul to Soul” naprawdę świetną robotę, rezygnując może z widowiskowych solówek kosztem obdarzenia każdego utworu na płycie niepowtarzalnym klimatem, płynącym delikatnie spod jego klawiszy. Nie można także nie zwrócić uwagi na nietuzinkowe przestery gitary Stieviego Po ukazaniu się krążka, znowu dało się odczuć lekkie niezadowolenie bluesowej publiczności, wywołanej zbyt dużą ilościom coverów , co być może miało wpływ na dalsze losy kariery gitarzysty. Dodając bowiem do tego, ciągnącą się walkę Steviego z alkoholem i narkotykami oraz problemy osobiste (rozwód ze swą żoną Lenny) rysują się przyczyny, dla których artysta zdecydował się na 4 letnie rozstanie z muzyką. Patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, można dojść do wniosku, iż doświadczenia związane z takim a nie innym obrazem „Soul to Soul” miały wpływ na wygląd kolejnej płyty wydanej w 1989 roku…

„In Step”

Maj 1985, dotknąwszy dna Stevie, postanawia udać się na odwyk. W ciągu 4 lat kończy terapie i odnajduje od dawna upragniony dom, żeniąc się z…. , co przywraca mu chęć do tworzenia muzyki, zapewniając duchowe oparcie. Wreszcie, nowo narodzony Vaughan postanawia wrócić na scenę, a czyni to konkretnie w czerwcu 1989, wydając czwarty studyjny album ”In Step”. Od razu trzeba powiedzieć, iż trudno sobie wyobrazić lepszy powrót. Założeniem nowej płyty było wyjście naprzeciw wszystkim tym, którzy podważali kompozytorki talent Vaughana, czemu artysta sprostał w niesamowitym stylu. Pod okiem Doyla Bramhalla, przyjaciela z dawnych lat, Stevie znalazł wreszcie sposób na pisanie utworów, które stały się ikonami bluesa swej epoki. Oczywiście krążek zawiera kilka coverów, ale stanowią one bardziej dopełnienie i urozmaicenie albumu, ustępując miejsca dziełom spod ręki Vaughana. Osobisty wydźwięk „Tightrope” czy „Wall of Denial” pozwalają wreszcie widowni na spojrzenie sięgające dalej, poza muzyczne umiejętności artysty, pokazując Steviego ray Vaughana , jako człowieka, któremu towarzyszą emocje i uczucia, właściwe każdemu z nas. Na płycie nie braknie miejsca na mniej poważne kawałki jak choćby rock and rollowy dynamit „The House is Rockin’” czy pozbawiony treści efektowny instrumental „Travis Walk”. Mimo świeżości i muzycznego progresu nagranego materiału, mamy na „In Step” momenty, przywodzące na myśl jego poprzedników. Szczególnie nawiązująca do wcześniejszej twórczości artysty, jest wieńcząca album, jazzowa ballada ”Rivera Paradise”, która choć czerpie pełną gębą ze znajdującego się na „Texas Flood” „Lenny”, obdarzona jest unikalnym właściwym sobie klimatem, bezskutecznie powtarzanym przez naśladowców Steviego.
Podsumowując, „In Step” to swego rodzaju triumf artysty, który jednoznacznie określa swoją muzyczną osobowość, ucinając wszelkiego rodzaju głosy krytyki. Ten ostatni Lpek tragicznie zmarłego Stevie Ray Vaughana definiuje pojęcie „Modern Blues” będąc pięknym zwieńczeniem twórczości jednego z największych talentów muzycznych XX wieku.
Gość
 

Postautor: j.j. jogi » maja 5, 2005, 9:02 pm

Prosimy o więcej, gościu. Ten temat jest mi bliski, wciąż próbuję rozszyfrować Stevie'go, zrozumieć jego styl, muzyczne poszukiwania. Może trzeba po prostu słuchać i słuchać, oglądać dostępne koncerty i "nasiąkać" tym stylem. Teksański styl bardzo mi odpowiada, nie tylko w wykonaniu Steviego. Także jego brata i wielu innych. To czysta energia i czyste intencje. Poczytałbym sobie jeszcze trochę ciekawostek bo nie zawsze jest czas na szukanie odpowiednich źródeł.
j.j. jogi
 

Następna

nowoczesne kuchnie tarnowskie góry piekary śląskie będzin świętochłowice zawiercie knurów mikołów czeladź myszków czerwionka leszczyny lubliniec łaziska górne bieruń

Wróć do Na jeden temat...

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 189 gości

cron