Moderator: mods
kora_ pisze:Kiedyś wyczytałam,że Broonzy wmawiał Brytyjczykom,ze jest ostatnim, żyjącym bluesmenem ,o dziwo wielu w to wierzyło . Big Bill na Wyspach był rozchwytywany i cieszył się ogromną popularnością ( oczywiście we właściwych kręgach )
Robert007Lenert pisze:Przesledzcie zawartosc debiutu Stonesow
Robert007Lenert pisze:No i wyraznie napisalem tuzow R&B .
kora_ pisze:* - Większość jego utworów pisała jego żona ,pianistka - Mama Red...
kora_ pisze:Sonny II na Wyspach koncertował w latach 60-tych , podobnie jak BBB był rozchwytywany i wielbiony ,zadaj sobie pytanie przez kogo ?
Maikl pisze:Wybaczcie off-topic, ale widać wyraźnie, kto dostał "Życie" pod choinkę
Ja też.
Tak sobie pomyslalem, ze w tamtych czasach jak ktos wybieral sie na koncert czy to bluesowy, czy rock&rollowy to oczekiwal od wykonawcy filingu, autentycznosci i spontanicznosci a nie wydumanej wirtuozerii rodem z filharmonii. To byly dwa inne swiaty..ten z klubow i ten z ociekajacych zlotem sal koncertowych. Cos sie zmienilo i chyba nie na lepsze.kora_ pisze:Ciekawa teoria
Reed,po raz pierwszy koncertował na Wyspach dopiero w 1963 roku.
Nie był ani wybitnym gitarzystą, tym bardziej harmonijkarzem.
Niewątpliwie jednak za sprawą zmysłu ( talentu ) do kompozycji był wyjątkowo autentycznym bluesmenem .
Robert007Lenert pisze:Nawet chyba nie to. W dobie wszelkiej masci kursow i szkolek wiekszosc wspolczesnych instrumentalistow gra jak niegdys tylko filharmonicy. Wierne odegranie wyuczonych partii wlasnie na zasadzie muzyka orkiestry klasycznej. Zatracenie indywidualnosci, wlasnego stylu, wlasnego ja. Wszystko z pogoni za oszalamiajaca, wrecz cyrkowa technika. Idiom tak nierozerwalny swego czasu z bluesem i rock&rollem, czyli autentyzm wykonawcy, artysty ustepuje miejsca perfekcyjnym "automatom" muzycznym.
rocken pisze: Ważne aby umieć oddzielić ziarno od plew.
Teraz każdy chce aby jego płyty podobały się i robiły wrażenie , często pod tym kątem są nagrywane ...
rocken pisze:Robert007Lenert pisze:Nawet chyba nie to. W dobie wszelkiej masci kursow i szkolek wiekszosc wspolczesnych instrumentalistow gra jak niegdys tylko filharmonicy. Wierne odegranie wyuczonych partii wlasnie na zasadzie muzyka orkiestry klasycznej. Zatracenie indywidualnosci, wlasnego stylu, wlasnego ja. Wszystko z pogoni za oszalamiajaca, wrecz cyrkowa technika. Idiom tak nierozerwalny swego czasu z bluesem i rock&rollem, czyli autentyzm wykonawcy, artysty ustepuje miejsca perfekcyjnym "automatom" muzycznym.
procent nowatorów i odkrywców chyba raczej od setek lat jest na podobnym poziomie tylko rzemieślników coraz więcej... ale czy to takie pejoratywny zjawisko też bym nie był taki pewien. Ważne aby umieć oddzielić ziarno od plew.
Robert007Lenert pisze:Problem w tym, ze w przypadku bluesa czy blues rocka to wlasnie ci kliszujacy a jednoczesnie piekielnie sprawni mamualnie maja najwiekszy poklask. Przykladem chocby niepodwazalnie wielka popularnosc Bonamassy. By odeprzec ataki napisze tak. Co ten Pan wymyslil nowego chocby od strony kompozytorskiej? To znakomity odtworca rzeczy juz napisach...zwykle dawno temu napisanych.
Robert007Lenert pisze:Przykladem chocby niepodwazalnie wielka popularnosc Bonamassy.
Paweł Stomma pisze:Przykładowo Son House nie dałby chyba rady tak zaistnieć.
Bo oni mieli nieprzecietny talent do pisania/komponowania znakomitych piosenek, ktore z jednej strony posiadaly wysoka wartosc artystyczna z drugiej mialy znamiona popowych przebojow.Paweł Stomma pisze:Ja przepraszam, bo w tym kontekście to pewnie będzie offtop , ale chciałem coś o Reedzie. Ja to mam taka fantazję, że przyczyną takiej popularności wśród młodych angoli swego czasu, zarówno Reeda, jak i Berry'ego było to, ze ich muzyka jest, wg. mnie dość łatwo przyswajalna przez europejskie ucho. Jest tam przeważnie jakaś konkretna melodia, często coś w rodzaju refrenu i ich piosenki stosunkowo łatwo "wpadaja w ucho".
Przykładowo Son House nie dałby chyba rady tak zaistnieć.
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 246 gości