Dzisiaj mija 20ta rocznica śmierci Steve'a Marriotta.
Taka okrągła liczba, nie wypadałoby więc nic nie napisać. Żadnego eseju nie przygotowałam, wszyscy chyba wiecie, co myślę o tym muzyku.
Postanowiłam jednak zamieścić taki jeden tekst, który przetłumaczyłam parę miesięcy temu. Teraz jest dobra okazja.
To takie wspomnienia Andrew Loog Oldhama z nagrywania albumu "Street Rats" Humble Pie. Wydarzenia miały miejsce w 1975 roku. Mam nadzieję, że dla sympatyków tego zespołu będzie to przyjemna lektura.
Nestety nie mam żadnego zdjęcia Andrew z Humble Pie, dlatego w zastępstwie zamieszczam zdjęcie Oldhama ze Small Faces
------------------------------------
W międzyczasie odkryłem, że powodem dla jakiego A&M Records zgodziło się na moje wynagrodzenie – ze wszystkimi wydatkami, przejazdem - było to, że grupa przestała istnieć, ale zapomnieli mnie o tym poinformować. Humble Pie się rozpadli!
Przez pierwsze dwie noce, tylko dwóch członków grupy się pokazało, perkusista Jerry Shirley i basista Greg Ridley. Trzeciej nocy gitarzysta Dave"Clem" Clepmson, który zastąpił Petera Framptona, przyjechał, ale nadal nie mogliśmy zacząć bez pana Marriotta.
"Steve ma problem" wyjaśnił Greg. Pan Greg Ridley wyglądał jak dziki mieszkaniec prerii. Ciasne, postrzępione jeansy i nieźle znoszone cowboyskie buty, wysoki, dobrze zbudowany, zdrowo wymizerowany, z długimi kręconymi blond włosami. Kiedy wyjął nóż typu Jim Bowie ze swojego buta......i powiedział, ze zabiłby dla Ciebie, byłbyś skłonny mu uwierzyć.
"Myślę, że przyjdzie na sesję, jeśli wcześniej pojedziesz do jego domu w Essex na rozmowę". Greg był człowiekiem kilku słów, więc Jerry Shirley dokończył za niego myśl.
Więc udaliśmy się do Essex. Steve narzekał i wrzeszczał. Przeszedł niejedno z A&M records i managerem Dee Anthonym. Pracował bez wytchnienia przez cztery lata....był zmęczony i spłukany. Właśnie się dowiedział, że nieruchomość, teren zwany Rock's Rest gdzieś na Bahamach , którego miał być ponoć właścicielem, wcale nie należał do niego.
Nie potrafię sobie przypomnieć dlaczego, jaka logika przeważyła, ale Steve zgodził się popracować nad nowym albumem (który miał być zatytułowany"Street Rats"). Umowa była taka, że przyjedzie do miasta i nagra album, jeśli potem ja pojadę do jego domowego studia, wyprodukuję solowy materiał Steve'a i Grega, następnie zabiorę nagrania do Nowego Yorku, zmiksuję i przechowam do momentu, aż termin wypuszczenia na rynek będzie dogodny.
Zgodziłem się. Steve również powiedział "tak".
Studio było zarezerwowane po godzinie 19:00 każdego wieczoru. O godzinie dziewiątej muzycy HP powoli się zjeżdżali, ale nagrywanie tak naprawdę zaczynało się po otrzymaniu dawki kokainy. To było szaleństwo. Wcale nie byli skupieni na pracy. Steve był potwornie znudzony, więc Greg Ridley przejął obowiązki wokalne na 40% materiału. W tym czasie Steve życzył sobie rozwiązania umowy, którą zawarł ze mną niczym z diabłem.
Nagraliśmy podstawowe ścieżki, które były żywiołowymi coverami piosenek Beatlesów: Paperback Writer, Rain i parę innych. Pozwoliłem im zmienić tytuł Paperback Writer na ich Street Rats, ale wyznaczyłem granicę w plagiatowaniu Drive My Car, We Can Work It Out i Rain.
Steve'ovi wcale nie zależało. To zdradzieckie szaleństwo nadal narastało. Potem wykonał kilka zapierających dech w piersiach wokali, niesamowitych "ja wam pokażę, nie skreślajcie mnie"- występów, każdy z nich dostarczony w jednym smacznym podejściu. To tylko mnie sfrustrowało, ale dumny , czułem gulę w gardle, to było przypomnienie jak wspaniały nasz p**** potrafił być.
Potem pojechałem do Essex i zostałem tam z tydzień.
Dźwięki jakie Steve podał na jego i Grega album "Joint Effort" były świeższe, miały witalny groove i były o wiele lepsze niż cokolwiek wyprodukowane w Olympic Studio dla Humble Pie. To było jak mały przegląd Steve'a w stylu mod/jazz/funk/James Brown/East End!
Właściwie takie określenie nie ocenia tego należycie- to był natychmiastowy groove, zmyślne granie starego wyjadacza.
Następnie wróciłem do Olympic Sound Studios, aby dokończyć Street Rats. Steve Marriott pojawił się w piątek i zaśpiewał dla mnie swoje trzy piosenki. Zanim wyszedł, niechlujnie wybełkotał "To wszystko co k**** dostaniesz Andrew, więc nie wracaj prosząc o jeszcze".
Jednak poprosiłem o więcej i dostałem. W drugim tygodniu nagrywania w Olympic, była chyba godzina trzecia w nocy, a mi ciągle brakowało materiału aby wypełnić album. W studiu zespół coś tam grał, cokolwiek im się podobało. Nagle zupełnie znikąd przywołali dawną muzyczną strukturę dokonań Marriotta: od All or Nothing, poprzez Stax do Lazy Sunday- to przemawiało "nieźle". Steve wiedział o tym. Zaczął śpiewać i poczułem jak ziemia się pode mną poruszyła, gdy zaczął "Let's Dance" Chrisa Monteza.
W pokoju kontrolnym, nie mogłem uwierzyć. To był moment na który czekałem, w marę jak Steve dalej śpiewał, wyczułem powstający przebój, już słyszałem go w radiu. Podobało mi się. Taśma się kręciła. Pierwsza zwrotka przeszła, nie spieprzyli niczego, dalej następne wersy, tak prosto... piosenka im wychodziła! O Boże, nie proszę o wiele, po prostu daj im dokończyć piosenkę, to wszystko czego chcę...Byłem tu, tam i wszędzie w tym momencie. Byłem przeszłością, teraźniejszością i przyszłością- tak się czujesz kiedy masz kompletną wizję, skończony produkt.
Steve obrócił się w moją stronę, zobaczył jak się uśmiecham, modlę aby kontynuował- skończył refren i następną zwrotkę.
Nagle krzyknął "chwila" jak sierżant major, Greg, Jerry i Clem posłuchali i w tym momencie magia minęła.
"Mam cię tym razem, prawda Oldham?....Myślisz, ze dokończyłbym tą pie****ą piosenkę?"
"Masz mnie Steve , naprawdę masz"
"Hey Andrew, co byś chciał abyśmy wykonali jako następne, Sha La La La Lee?"
Z tymi słowami Steve rzucił swoją gitarę. Feedback zawtórował jak burza oklasków, zanim zdążył byś wymówić "they're coming to take me away ha ha" odskoczył od mikrofonu i wyszedł ze studia.
"Cóż" powiedział Jerry "ten facet już dzisiaj nie wróci"
"On po prostu się boi tego, w czym naprawdę jest dobry" powiedział Greg.
"Poczekajcie. Steve usłyszy w radiu Grand Funk Railroad jak wykonują "Locomotion" - to będzie przebojem numer jeden" powiedziałem.
"Nie myśl, że Steve nie wyczuł o co Tobie chodzi, Andrew" powiedział Jerry.
Może Steve miał rację - jeśli o niego chodziło. On z pewnością grał "Let's Dance" jak p***** hit, ale nie mógł znieść wizji, że się podniesie, potem znowu go wydymają i ponownie będzie cierpiał.
-----------------------------------------------
Może jeszcze kilka słów wyjaśnienia, dlaczego album w ogóle powstał. HP byli związani kontraktem na jeszcze jedną trasę koncertową w USA, dlatego wytwórnia bardzo nalegała na wydanie nowego materiału.
Gdyby zespół mógł decydować, pewnie ten album w ogóle by nie powstał.
Na albumie "Street Rats" znalazły się też utwory z wcześniej "skradzionych" czy jak kto woli "zarekwirowanych" przez wytwórnię A&M taśm nagranych w domowym studiu Clear Sounds Marriotta, na przykład w tytułowym utworze na perkusji gra Ian Wallace.
Po odsłuchaniu taśm z Clear Sounds, A&M przerażeni zamieszczonym materiałem (mniej agresywne granie, w dodatku jeszcze mniej komercyjne niż dotychczas), postanowili mieć większą kontrolę nad zawartością nowego albumu i wynajęli producenta "z zewnątrz". Steve poprosił o Oldhama- uważał, że przy nim zespół może liczyć na względną swobodę.