autor: RafałS » sierpnia 27, 2012, 7:21 pm
To był gigant, na pewno hardrockowy klawiszowiec nr 1 i jeden z najważniejszych klawiszowców rockowych w ogóle. O ile wiem również bardzo wrażliwy i dość skromny człowiek, który pomimo swych ogromnych umiejętności często zadowalał się miejscem z tyłu (np. w Whitesnake'u). Głęboko przeżywał odejście z Deep Purple, ale wybrał nagrywanie płyt solowych bliższych estetyce muzyki poważnej. Jak sam wspomniał w wywiadzie, nosił tę muzykę w sobie od dłuższego czasu i czuł, że jeśli chce ją nagrać, musi zabrać się za to, póki ma dość sił i energii. Odchodząc z Deep Purple przekazał Aireyowi swego hammonda namaszczając tym samym kolegę na swego następcę. Sam Don Airey powiedział kiedyś, że za jego czasów nie było prawdziwych klawiszowców rockowych ponieważ nie było rockowej "szkoły" grania na klawiszach (klawiszowcy zwykle mieli za sobą edukację klasyczną lub jazzową). Jon Lord, jak mało kto, przyczynił się do powstania takiej właśnie rockowej szkoły grania na klawiszach, wyprowadzając organy hammonda z tła do roli pełnoprawnego instrumentu solowego w hardrocku. Muzyk o wielkiej osobowości i człowiek o wielkiej klasie.
Prywatnie liczyłem na jeszcze jakąś płytę Lorda z zespołem Boba Daisleya (Hoochie Coochie Men). Pocieszam się, że Jon zdążył przed śmiercią wypowiedzieć się jako muzyk na tym polu, które dla niego samego było ostatnimi laty najważniejsze (formy orkiestrowe) i że odszedł jako artysta spełniony. Mimo to, tak okropnie żal.