40 rocznica smierci Jimiego.

Pożegnania, wspomnienia...

Moderator: mods

40 rocznica smierci Jimiego.

Postautor: Bluesbart » września 18, 2010, 5:22 pm

Nie wiem czy to dobre miejsce na post, ale wydaje mi sie za na Forum firmowanym twarza tego Artysty kazde miejsce jest dobre. Dzis mija 40 lat od dnia kiedy Jimi Hendrix odszedl. Moznaby pewnie powiedziec, ze to 40 lat od dnia kiedy umarla muzyka, gdyby nie drobny fakt: Jimi zdolal zarazic swoimi dzwiekami tylu, ze jego odejscie nie tylko nie zabilo jego muzyki ale i spowodowalo ze tysiace ludzi pokochalo ja bardziej lub siegnelo po gitare. Jestem jednym z nich. Niecierpie mierzenia, wazenia i podliczania artystow, bo sztuka jest niemierzalna ale Henio moze spokojnie odpoczywac z geniuszami muzyki klasycznej i mam nadzieje, ze sie dobrze przy tym bawi...
Awatar użytkownika
Bluesbart
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 66
Rejestracja: czerwca 28, 2005, 2:31 pm
Lokalizacja: Sweden

Postautor: Zbyszek Stępski » września 18, 2010, 5:38 pm

tekst za : Obrazek

Requiem dla Jimiego Hendrixa
40 lat temu zmarł Jimi Hendrix


Obrazek
fot. BE&W

W Ameryce był fenomenem kulturowym - jako pół krwi Indianin - za biały dla Murzynów, a za czarny dla białych. Londyn był w jego oczach szansą, ale – jak się miało okazać – skorzystanie z niej miało swoją cenę. Najwyższą cenę.
Hasłem dnia w szalonych latach 60. – idiotycznym zresztą, patrząc z dzisiejszej perspektywy wielu przedwczesnych i niepotrzebnych śmierci – było: "żyj szybko, umrzyj młodo i pozostaw po sobie ładne zwłoki". Hendrix rzeczywiście żył szybko, intensywnie i chaotycznie, w czym zasługa eksploatującego go do granic ludzkich możliwości menadżera Mike'a Jeffery'ego, który w rockowym środowisku miał zresztą opinię wyjątkowego łajdaka. Gdy zabrakło u boku gitarzysty twardo stąpającego po ziemi byłego basisty The Animals, Chasa Chandlera, który sprowadził go z USA, Jeffery mógł bez przeszkód traktować go jak żyłę złota. Inkasując aż 40 procent honorariów artysty, wysyłał go w niekończące się, często marnie organizowane trasy. To cud, że w ciągu tych ledwie czterech lat kariery Hendrixowi udało się nagrać trzy studyjne albumy. Ale te trzy albumy – "Are You Experienced?", "Axis: Bold As Love", ale przede wszystkim epicki, dwupłytowy "Electric Ladyland" – zmieniły na zawsze oblicze muzyki rockowej. Jeśli brytyjscy gitarowi herosi tamtej epoki, Eric Clapton i Jeff Beck, stawiali na wywiedzione z amerykańskiego bluesa wirtuozerskie popisy, Hendrix traktował gitarę jako medium, poprzez które mógł wyrażać swoje najskrytsze emocje i malować dźwiękowe obrazy, w jakich w miarę upływu czasu coraz częściej odbijały się wszystkie zawiedzione nadzieje jego pokolenia i rasy oraz brudy współczesnego mu świata.

Obrazek

Hendrix unikał jak ognia rozmów o polityce, choć czasy były burzliwe. Dość wspomnieć zabójstwa Martina Luthera Kinga i Bobbiego Kennedy'ego, radykalizację nastrojów wśród ludności murzyńskiej w USA, katastrofalny dla Ameryki zwrot w wojnie wietnamskiej po ofensywie Tet, majową rewoltę w Paryżu czy inwazję wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Gitarzysta pozwalał jednak mówić swej muzyce. Zamiast pustych słów klepanych przez ówczesnych aktywistów i kontestatorów, w jego przypadku o wiele bardziej wymowna była mrożąca krew w żyłach, nasycona złowrogimi, zniekształconymi dźwiękami interpretacja hymnu amerykańskiego, "Star-Spangled Banner" w finale festiwalu Woodstock.

Hendrix nie był jednak tylko wybitnym gitarzystą, którego wizja muzyki – połączenie pierwotnego bluesa z futurystycznymi dźwiękami i efektami – była szokiem dla Brytyjczyków. Był on także fenomenem kulturowym. W rodzinnych Stanach - jako pół krwi Indianin (po matce) - był za biały dla Murzynów, a za czarny dla białych, co raczej wykluczało inną karierę niż muzyka akompaniującego gwiazdom w rodzaju Little Richarda, Isley Brothers czy Diany Ross. Nie miał więc problemu z podjęciem decyzji o przeniesieniu się w 1966 roku do Londynu, gdzie tradycja muzyczna Afro-Amerykanów otoczona była kultem. Londyn był w jego oczach szansą, ale – jak się miało okazać – skorzystanie z niej miało swoją cenę. O ile stosunkowo łatwo mu było po tej stronie Atlantyku przekroczyć nieprzekraczalną wtedy w USA granicę międzyrasową, to musiał też podporządkować się pewnym regułom obowiązującym w rozdokazywanej metropolii, nie na darmo zwanej „swingującą”. Ekscentryczny od początku sposób ubierania się to było za mało. Pod presję menadżera, a wzorem The Rolling Stones i The Who, musiał ze spokojnego, łagodnego i jakby lekko wycofanego w życiu codziennym człowieka przedzierzgnąć się w buntownika, Dzikiego Człowieka Rocka, niestrudzonego tytana seksu, podpalacza gitar na scenie, czym wprawił w osłupienie i ekstazę publiczność na festiwalu Monterey Pop w 1967 roku, no i dołączyć do panteonu niesławy grupującego rockmenów gustujących w demolowaniu hoteli. To ostatnie zdarzyło się wprawdzie Hendriksowi tylko raz, w nobliwym Opalen w Göteborgu, ale wystarczyło, by gawiedź była wniebowzięta.

Prawdziwym problemem Hendriksa był jednak brak asertywności. To był facet, któremu przez usta nie mogło przejść słowo „nie”. Ku utrapieniu jego jedynej prawdziwej, ale i notorycznie zdradzanej miłości życia, Kathy Etchingham i – do czasu – opiekuńczego Chasa Chandlera, był on stale otoczony tłumem pasożytów obojga płci, w których męska część liczyła na darmowy alkohol i inne używki, a żeńska – podekscytowana imponującym rozmiarem jego członka, uwiecznionego w gipsowym odlewie dokonanym przez osławioną kolekcjonerkę podobnych memorabiliów, Cynthię Plastercaster – na szałowy seks.

To wszystko w oczach apologetów epoki Swinging London było manifestacją wolności Hendriksa. Jednak dla bardziej trzeźwych kronikarzy życia i kariery gitarzysty, ten oczywisty brak samokontroli oraz umiaru w konsumpcji, alkoholu, narkotyków i seksu stały się przyczyną tragedii. Wydarzyła się ona dokładnie cztery lata jego przybyciu do Londynu 18 września 1970 roku.

Istnieją poważne przesłanki, by sądzić, że Hendrix planował radykalną zmianę stylu życia. Zaledwie kilka dni przed śmiercią skończył wyposażanie własnego studia nagraniowego Electric Ladyland. Ponoć zamierzał także pozbyć się coraz bardziej uciążliwego Jeffery’ego, którego nie obchodziła ani na jotę jego sztuka, tylko mnożenie skandali na użytek brukowej prasy. Jedna z teorii spiskowych, dotyczących śmierci Hendriksa zresztą głosi, że to Jeffery, przerażony perspektywą utraty kury znoszącej mu złote jaja, zlecił zabójstwo, by podjąć 2 miliony funtów z polisy na życie, na którą to sumę podobno ubezpieczył swego podopiecznego niedługo przed jego zgonem. Tak przynajmniej twierdzi w swej książce "Rock Roadie" James Wright, menadżer tras koncertowych Hendrixa, ostatni – jeśli nie liczyć Etchingham – żyjący świadek wydarzeń sprzed czterdziestu lat.

Spuśćmy jednak na te sensacje – ale też ułomności prywatnego życia Hendrixa - litościwą zasłonę milczenia. Daleko ważniejsze jest to, że po genialnym muzyku, który zrewolucjonizował rock, pozostały kilometry nagranych taśm i – jeśli nie liczyć tysięcy bootlegów i różnych kompilacji – czas od czasu ukazują się porywające płyty z nieznanymi dotąd, starannie zrekonstruowanymi nagraniami, przypominającymi jak wielkim i ponadczasowym artystą był Hendrix. Ostatnią z nich jest wydany w marcu album "Valley of Neptune". I to on jest najlepszym epitafium na 40. rocznicę jego śmierci.

Jerzy A. Rzewuski

Obrazek
Zbyszek Stępski
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 2975
Rejestracja: lipca 2, 2006, 11:48 am

Re: 40 rocznica smierci Jimiego.

Postautor: Rakiet » września 18, 2010, 6:15 pm

Bluesbart pisze:Nie wiem czy to dobre miejsce na post, ale wydaje mi sie za na Forum firmowanym twarza tego Artysty kazde miejsce jest dobre. Dzis mija 40 lat od dnia kiedy Jimi Hendrix odszedl. Moznaby pewnie powiedziec, ze to 40 lat od dnia kiedy umarla muzyka, gdyby nie drobny fakt: Jimi zdolal zarazic swoimi dzwiekami tylu, ze jego odejscie nie tylko nie zabilo jego muzyki ale i spowodowalo ze tysiace ludzi pokochalo ja bardziej lub siegnelo po gitare. Jestem jednym z nich. Niecierpie mierzenia, wazenia i podliczania artystow, bo sztuka jest niemierzalna ale Henio moze spokojnie odpoczywac z geniuszami muzyki klasycznej i mam nadzieje, ze sie dobrze przy tym bawi...


chociaż o rocznicy śmierci nie chce się pamiętać, wielkie dzięki za przypomnienie. zawsze kiedy myślę o jego dziwnym życiu i śmierci słyszę ten kawałek - http://www.youtube.com/watch?v=IBMaBDP-cOM&feature=related.
Villanova Junction - najcudowniejsze epitafium dla jimiego jakie ktokolwiek mógł zagrać. i te spóźnione oklaski na koniec...
adam "rakiet" kozłowski.
tu robię strony www, animacje, ulotki, logotypy i reklamy: popcolor
a tu wspominam rakiety:adam & rakiety
Awatar użytkownika
Rakiet
bluesHealer
bluesHealer
 
Posty: 933
Rejestracja: lutego 23, 2006, 11:43 am
Lokalizacja: skierniewice/silesia

Postautor: Marek Kaczanowski » września 18, 2010, 7:19 pm

W jutrzejszym Magazynie Bluesowym m.in. wspomnienie Jimiego Hendrixa.
Magazyn Bluesowy - niedziela godz 22:00
słuchaj przez internet *
Awatar użytkownika
Marek Kaczanowski
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 26331
Rejestracja: listopada 23, 2006, 7:34 pm
Lokalizacja: Częstochowa

Postautor: Syd » września 18, 2010, 7:23 pm

Wielkie granie.....
Pokłon Kennedy'ego
Jaworki , Ronnie Scott .
..... improwizacja to , John , a love supreme , Hendrix , violin one.
J.S. Bach & J.M. Hendrix . absolutu powiew .
Muzyka jest pierwszą formą sztuki .
Wszechświat jest Muzyką , Ziemia jest Muzyką .
Syd
bluesman
bluesman
 
Posty: 258
Rejestracja: stycznia 9, 2007, 9:01 am

Postautor: Spaniel » września 19, 2010, 11:46 am

Nie byłbym lokalnym patriotą gdybym nie wkleił tego : :)

->Gitarowy Rekord Guinnessa na Thanks Jimi Festival WROCŁAW 2010<-
Blues mieszka w Polsce !
Awatar użytkownika
Spaniel
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 2697
Rejestracja: lutego 10, 2010, 2:49 pm
Lokalizacja: Wrocław


nowoczesne kuchnie tarnowskie góry piekary śląskie będzin świętochłowice zawiercie knurów mikołów czeladź myszków czerwionka leszczyny lubliniec łaziska górne bieruń

Wróć do Odeszli...

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 143 gości

cron