Ludzie ludzie! Pozwolę sobie zwrócić uwagę na bardzo ważną rzecz!
Nigdy nie było, nie ma i nie będzie definicji bluesa! Można sobie próbować, wymyślać, opisywać i ustalać reguły, ale to będą zawsze reguły ustalone po fakcie! Sto lat temu nikt nie usiadł przy maszynie do pisania i nie przybił na drzwiach dziesięciu zasad, jak to się ma grać! Dlatego powoływanie się na Wikipedię, albo nawet na najmądrzejsze książki, żeby oddzielić to co jest bluesem co nie, jest po prostu śmieszne. Tu trzeba "czuja", jak ktoś nie ma dobrego ucha i doświadczenia to nie zakuma.
Mój nauczyciel, Romek Puchowski, kiedy siedzieliśmy kiedyś przy kawie i rozmawialiśmy o Morphine, który jest chyba moim ulubionym zespołem w ogóle, powiedział mi, że to 100% blues. Ja dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, o co mu chodziło, można mu przyznać rację lub nie, ale oczywiste jest że to nie ma najmniejszego znaczenia - muza to muza... problem pojawia się gdy zespół wchodzi na scenę przeglądową, takie Morphine pewnie na połowie bluesowych festiwali by odpadło już w eliminacjach. Blind Willie Johnson pewnie też by nie pogadał...
Dlatego uważam że traktowanie słowa "blues" w nazwie festiwalu jako kategorycznej dyrektywy jest bardzo niebezpieczne - to w odpowiedzi na słowa Kory
- nie da sie traktować kategorycznie czegoś co kategoryczne być nie może...
Podam jeszcze bardzo ciekawy przykład z reala, właściwie nie w formie argumentu ale po prostu ciekawostki: w tym roku na festiwalu Bluesroads, w którym maczałem palce obu rąk, na przeglądzie grał zespół White Weasels. Na demówce rokowali świetnie - klimat mocno Jack-White'owy, elektryczne brudne brzmienie mocno nawiązujące do bluesa, nie wiedzieć czemu, jakoś młodzi ludzie boją się taką muzę u nas grać, wolą męczyć to Stormy Monday albo Vaughana. Chłopaki przychodzą na przegląd, ustawiają się na scenie, i już na próbie dźwięku coś jest nie tak - grają zupełnie nie to co na demie! Zamiast tego jakiś bardzo dziwny klimat metalowo - postpunkowy, na dodatek z dużymi trudnościami technicznymi. Z dyrektorem nie wiemy czy się śmiać czy martwić, co sobie pomyśli zasiadający w Jury Paweł Ostafil, a oni tymczasem - i tu już naprawdę myślałem że to sen - na czwartym numerze zamieniają się instrumentami i nagle wszystko się zgadza! Jadą dalej niestandardowo, ale bluesa w tym było pełno. Już oddychaliśmy z ulgą, kiedy oni skończyli jedyny zajebisty kawałek swojego występu i pozamieniali się z powrotem, i z dużymi trudnościami dokończyli występ. Ten jeden numer był jak totalna perełka, ale oni po prostu realizowali jakąś swoją niezrozumiałą dla nas, śmiertelników, wizję...
Tu oczywiście sprawa była prostsza (choć też w przeglądzie jako całości nie obyło się bez kontrowersyjnego werdyktu), ale gdyby taki zespół był najlepszym jakościowo z prezentujących się, to współczuję jurorom...
W ogóle to rozwiązanie jest proste, i napisał już o tym Robert Lenert: trzeba po prostu mieć w Jury mądrych ludzi