Dorastałem w czasach pewnego konfliktu, choć z początku, gdy zaczynałem słuchać rocka, nie byłem go świadomy. Był to konflikt artystyczny, trochę konflikt postaw estetycznych i ogólnie stosunku do tego, co się jako "estetykę" ujmuje. Trochę też był on konfliktem treści przekazu rozumianego bardzo wielopłaszczyznowo, ale bardziej nie na bazie treści werbalnych,a komunikowanych emocji. Wszyscy w tym konflikcie jakoś uczestniczyliśmy, bo wówczas muzyka, zwłaszcza ta "nasza" była jedną z ważniejszych spraw w naszym życiu.
Był to oczywiście konflikt między wielbicielami Deep Purple i Led Zeppelin. Ja początkowo byłem po stronie Purpli. Potem w miarę mojego dorastania i poznawania muzyki natrafiłem na ślady dużo (tak mi się wówczas wydawało) starszego konfliktu: między fanami The Beatles, a The Rolling Stones. Jakoś wówczas chyba zacząłem zdawać sobie sprawę, że to może, z grubsza ten sam konflikt? Ja byłem tu za Stonesami, a dzięki temu w tym drugim przeszedłem nas stronę Zepów. Potem był bardzo ostry konflikt między zwolennikami art rocka i punka, który chyba tli sie do dziś, choć porównywanie go do ww jest chyba za daleko posunięte.
Jak patrzę dziś to widze trochę taki konflikt między wielbicielami panów zawartych w tytule. Ale może tak nie ma? NIe ma chyba to znaczenia. Oczywiście łatwiej byłoby postawić naprzeciwko siebie np. Mayera i GCJ, albo White'a, ale chyba ten pierwszy za bardzo niszowy, a White jest już za daleko i nie na "naszym" podwórku. No ale, jak pisałem, nie ma to chyba znaczenia, jak czegoś nie ma, to to utwórzmy!
I tu moje "pytanie i prośba".
Gdyby trzeba było się opowiedzieć, kogo wybralibyście?
Mayera, czy Bonamassę?
PS
Oczywiście też odpowiem, ale nie chcę jako pierwszy.