: listopada 11, 2011, 9:31 pm
Rocken, ja kompletnie nie rozumiem Twojego czepialstwa. Przynajmniej połowa ludzi na tym forum to albo byli albo aktywni grajkowie. I nie rozumiem, czemu na grupie, na której pisze się o koncertach trzeba koniecznie ominąć temat osób, które za te koncerty - jakby na to nie patrzeć - są współodpowiedzialne.
Prawdą jest niestety, że wiele osób używających wobec siebie terminu "akustyk" ma z tym tyle wspólnego co słoń z baletem. Niezależnie czy sami grają/grali, bo to tak naprawdę dwie różne bajki. Analogicznie do mojej pracy: robię poligrafię w związku z tym ludzie są pewni że robię też strony internetowe. Nie, nie robię. Nie znam się na tym. Wiem tylko jak obsłużyć program graficzny, ale jak to zrobić żeby było dobrze i DZIAŁAŁO poprawnie to nie mam pojęcia. I podobny ból jest z akustykami. Piszę bez cudzysłowu, bo tak naprawdę nie ma takiego zawodu. Jest inżynier dźwięku. Ale do tego to trzeba (przynajmniej teoretycznie) skończyć Polibudę albo Akademię.
Moje doświadczenie z akustykami jest takie, że 3/4 nie nadaje się do tej pracy a 1/4 się nie chce. Z takimi, którym się chce i umieją, pracowałam w swoim życiu tylko kilka razy: Warszawskie "Gniazdo Piratów", VI Rybnik Blues Festiwal, Lizard King w Toruniu, Blues Festiwal Flower Power w Opatowie w 2009 roku. Dodam, że na scenie jestem od roku 1996go, z pięcioletnią przerwą, nie pamiętam ile koncertów dałam w ostatnich trzech latach zarówno w składzie blueszczowym (czyli 6 osób na scenie), akustycznym jak i z chórem Gospel. Znamienne, że zapamiętałam tych kilku ludzi.
Dwa skrajne przypadki: w pierwszym przyszło dwóch nastolatków, którzy konsoletę widzieli może na próbie swojego metalowego zespołu. Po pierwszym bloku ustawiłam gałki i zakazałam dotykania. Szczęśliwie posłuchali bo młodzi byli (przeważnie po prostu olewają wszelkie prośby i groźby ze sceny). Drugi przypadek: kiedy cofałam się wypuszczając gitarzystę żeby go było widać na scenie podczas solówek, akustyk podgłaśniał mi mikrofon. Z nieustalonych przyczyn doszedł do wniosku, że jak zrobię krok w tył (śpiewam z ręki) to mikrofon się ściszy.
Teraz o tym dlaczego dobre ustawienie jest ważne (dla nieuświadomionych): kiedy ja się nie słyszę próbuję głośniej śpiewać, żeby się przebić i klimat szlag trafia. Kiedy perkusista słyszy tylko siebie przestaje grać z czujem, bo musi policzyć gdzie jest. Kiedy basista, gitarzysta, klawisz się nie słyszą szlag trafia wszystko, bo jak można włożyć serce w coś co podobno ktoś gdzieś słyszy, ale na pewno nie ten kto ma to serce włożyć? Nie wspomnę o momentach kiedy w aranż wpisana jest jakakolwiek improwizacja.Tak, gram chujowiej (excuzes le mot) kiedy jestem chujowo nagłośniona. I nie tylko ja.
Dodam, że koncertu Outsidera nie słyszałam.
I jeszcze: myślę, że tak naprawdę odpowiedzialni za stan rzeczy są organizatorzy imprez - taniej zatrudnić jemioła niż człowieka z doświadczeniem i referencjami. A zespół przecież sobie poradzi, przecież dostał nagłośnienie i akustyka, więc wszystko jest w porządku. I tyle.
Prawdą jest niestety, że wiele osób używających wobec siebie terminu "akustyk" ma z tym tyle wspólnego co słoń z baletem. Niezależnie czy sami grają/grali, bo to tak naprawdę dwie różne bajki. Analogicznie do mojej pracy: robię poligrafię w związku z tym ludzie są pewni że robię też strony internetowe. Nie, nie robię. Nie znam się na tym. Wiem tylko jak obsłużyć program graficzny, ale jak to zrobić żeby było dobrze i DZIAŁAŁO poprawnie to nie mam pojęcia. I podobny ból jest z akustykami. Piszę bez cudzysłowu, bo tak naprawdę nie ma takiego zawodu. Jest inżynier dźwięku. Ale do tego to trzeba (przynajmniej teoretycznie) skończyć Polibudę albo Akademię.
Moje doświadczenie z akustykami jest takie, że 3/4 nie nadaje się do tej pracy a 1/4 się nie chce. Z takimi, którym się chce i umieją, pracowałam w swoim życiu tylko kilka razy: Warszawskie "Gniazdo Piratów", VI Rybnik Blues Festiwal, Lizard King w Toruniu, Blues Festiwal Flower Power w Opatowie w 2009 roku. Dodam, że na scenie jestem od roku 1996go, z pięcioletnią przerwą, nie pamiętam ile koncertów dałam w ostatnich trzech latach zarówno w składzie blueszczowym (czyli 6 osób na scenie), akustycznym jak i z chórem Gospel. Znamienne, że zapamiętałam tych kilku ludzi.
Dwa skrajne przypadki: w pierwszym przyszło dwóch nastolatków, którzy konsoletę widzieli może na próbie swojego metalowego zespołu. Po pierwszym bloku ustawiłam gałki i zakazałam dotykania. Szczęśliwie posłuchali bo młodzi byli (przeważnie po prostu olewają wszelkie prośby i groźby ze sceny). Drugi przypadek: kiedy cofałam się wypuszczając gitarzystę żeby go było widać na scenie podczas solówek, akustyk podgłaśniał mi mikrofon. Z nieustalonych przyczyn doszedł do wniosku, że jak zrobię krok w tył (śpiewam z ręki) to mikrofon się ściszy.
Teraz o tym dlaczego dobre ustawienie jest ważne (dla nieuświadomionych): kiedy ja się nie słyszę próbuję głośniej śpiewać, żeby się przebić i klimat szlag trafia. Kiedy perkusista słyszy tylko siebie przestaje grać z czujem, bo musi policzyć gdzie jest. Kiedy basista, gitarzysta, klawisz się nie słyszą szlag trafia wszystko, bo jak można włożyć serce w coś co podobno ktoś gdzieś słyszy, ale na pewno nie ten kto ma to serce włożyć? Nie wspomnę o momentach kiedy w aranż wpisana jest jakakolwiek improwizacja.Tak, gram chujowiej (excuzes le mot) kiedy jestem chujowo nagłośniona. I nie tylko ja.
Dodam, że koncertu Outsidera nie słyszałam.
I jeszcze: myślę, że tak naprawdę odpowiedzialni za stan rzeczy są organizatorzy imprez - taniej zatrudnić jemioła niż człowieka z doświadczeniem i referencjami. A zespół przecież sobie poradzi, przecież dostał nagłośnienie i akustyka, więc wszystko jest w porządku. I tyle.