azazzello pisze: A powaznie, to daloby sie w wielu sytuacjach, na duzych scenach to juz raczej niezazbytnio... Tylko jest jeden problem-99% klubow u nas ma dziadowskie naglosnienie albo nie ma go w ogole...
Pomijając nagłośnienie klubów - bo to faktycznie jawna granda - wielu grajkom wydaje się, że tylko Pan Bóg i oni... gdy reszta zespołu myśli to samo to na scenie jest jeden potworny hałas.
Wprawdzie to zupełnie inny rodzaj muzyki, ale przypominam sobie pewien koncert Kai w nieźle nagłośnionym zabrzańskim DMIT-cie , było tak przepotwornie głośno, że ludzie w pierwszych rzędach dosłownie zatykali uszy a niektórzy wręcz opuścili salę
Akurat w pierwszych rzędach pod sceną siedziała biurfonsowska "wierchuszka" Zabrza i sąsiednich miast górnośląskich oraz oficjele z Politechniki i kilku innych śląskich uczelni (rektorzy i dziekani)...
Pomijam chamskie słowne "wycieczki" Czarnowłosej Divy Polskiej Estrady pod adresem Benedykta XVI - uczelniany nasz Koncert Wiosenny zbiegł się terminem z wizytą Papieża w PL...
Początkowo Kaja ledwie przebijała się przez akompaniament - mimo, że babiszon głos ma jak dzwon
Więc "podkręcili" tę Kaję..., więc grajkowie z jej zespołu jeszcze głośniej..., więc znowu podkręcili Kaję..., więc...
Chyba cudem dotrwałem do końca tego rykowiska, niemniej wracając autem do Gliwic tak byłem ogłuszony i otępiony tym straszliwym łomotem, że w ogóle nie słyszałem ulicznego ruchu i ledwie reagowałem na wyprzedzajace mnie auta
Wciąż odnoszę wrażenie, że jest to kolejna "polska choroba" - "zagraniczniacy" grają koncerty także bardzo głośno, ale da się zawsze łatwo wyodrębnić każdy z instrumentów i wsłuchać w charakter jego brzmienia zaś wokalista śpiewa a nie drze się do sitka.
Jaka cholera, że nasi jakoś tego nie łapią - czy nie potrafią czy najzwyczajniej dymają swoich słuchaczy bo uważają, że grają dla kasiory a nie publiki
Wspominam dawne koncerty w zabrzańskim DMIT z lat sześćdziesiątych/siedemdziesiątych (Skaldowie, Czerwone Gitary, Niemen, Niebiesko-Czarni, Breakout oraz Gerry & The Pacemakers) - też było baaardzo głośno, ale dało sie zrozumieć tak solistów jak i śpiewających muzyków, bębny były bębnami a nie kowadłem w kuźni, bas był basem a nie startującym boeingiem... - jak oni to właściwie robili