Warren Haynes The Ashes & Dust początek jak na moje oczekiwania nienajlepszy. Spodziewałem się klimatycznego, folkowo-countrowego grania bo znam płytę a na scenie skrzypce, banjo, mandolina i kontrabas (nie wiem po co bo nie został wykorzystany). Jak zaczęli grać, jak walnęła pełną mocą perkusja, jak zagrzmiał bas ogarnęło mnie spore rozczarowanie. Mandoliny ani banjo nie słychać z klimaciku nici. Po dwóch-trzech utworach zweryfikowałem swoje oczekiwania i było super. Najważniejsze, że popłynęli w te jam bandowe pogaduchy, te długie, wymieniające się solówki - jak ja to lubię! Warren zebrał wokół siebie świetnych muzyków (nie mam zdania, co do mandolinisty bo go zupełnie nie było słychać poza jedną solówka na elektrycznej mandolinie). Nawet takie „dziwadło” jak elektryczne banjo w rękach zdolnego muzyka to wyjątkowy instrument. Warren w wybornej formie. „Jessica” w Suwałkach to jak słusznie zauważył Jan Chojnacki łzy szczęścia w oczach. To był drugi występ Warrena tego wieczora bo wsparł swoja gitarą
Otisa Taylora. Podobno to był pierwszy raz kiedy obaj stali na scenie ramię w ramię obok siebie. Otisa słyszałem już kiedyś na żywo i wiedziałem czego się można spodziewać po jego występie. Sekcja smyczkowa rozbudowana bo obok Ann Harris pojawił się jeszcze jeden skrzypek. Nie mam zdania czy podniosło to atrakcyjność koncertu.
Czekałem z niecierpliwością na
Blues Pills bo to co znam z płyt bardzo mi pasuje. Dali radę i to pomimo niezbyt dobrego nagłośnienia (mocarny bas zagłuszał tomy i kocioł perkusji). Zjawiskowa Elin Larsson już po pierwszym numerze zdjęła buty i pląsała po scenie na bosaka. Zagrali w kwintecie wsparci jegomościem grającym na gitarze i klawiszach. Fantastyczny koncert, świetnie zagrany, dobrze dobrana set lista no i ta Elin
Willie & The Bandits energia, emocje, radość grania, czyli to o co w tym wszystkim chodzi. Świetny, po prostu świetny koncert. Trzech młodych ludzi na scenie, niezbyt wyszukane instrumentarium ale pomysłów i talentu cała masa a radości słuchania jeszcze więcej. Słuchając ich występu przyszła mi na myśl pewna refleksja. Dwie godziny przed tym koncertem wysłuchałem fragmentu występu pewnego polskiego zespołu (wcale nie amatorskiego). Miałem wrażenie, że ci nasi muzycy grają za karę – zero radości, zero emocji. Po co męczyć siebie i słuchaczy, przecież podobno na bluesie w Polsce nie da się zarobić.
The Delta Saints interesujący występ chociaż chyba w klubie zabrzmieli by lepiej. Mi się podobało, ale jak zdołałem się zorientować wywołali sporo kontrowersji.
Pozostałe gwiazdy wydrukowane na plakatach największą czcionką bez zachwytu i uniesień.
Aynsley Lister takich facetów z gitarą na rynku muzycznym jest sporo a on ani lepszy ani gorszy od innych.
Ron Sayer JR. & Charlotte Joyce pierwsze dwa-trzy numery niezłe ale potem tempo siadło i do końca nie wróciło.
Piotr Nalepa Breakout Tour cover band jak wiele innych i to pomimo tak mocnego genetycznego uzasadnienia bycia na scenie. Uważam, że świętości się nie tyka, jeżeli nie ma się dobrego pomysłu. Choćby JJ Band na płycie z utworami Tadeusza Nalepy pokazali jak się powinno podchodzić do utworów Mistrza. Miesiącami słyszałem w głowie przed zaśnięciem i tuż po obudzeniu Karolinę Cygonek śpiewającą „W co mam wierzyć” bo udało się im wzbudzić emocje u słuchacza a tego brakuje w "Breakuot Tour".
Na małych scenach i w klubach masa grania nie do ogarnięcia przez jedną osobę. Z tego co mi się udało zobaczyć choćby w małym fragmencie:
NasiJJ Band - najlepszy polski zespół bluesa elektrycznego a w zasadzie to supergrupa bo każdy z nich to mistrz swojego instrumentu. Z tego grona najmniej doceniany jest moim zdaniem Piotr Michalak a szkoda. Druga szkoda to to, że panowie jakoś nie mają chęci nagrać płyty z premierowym materiałem.
Two Timer zagrali w niedzielę czyli w niezbyt optymalnym terminie. To zresztą eksperyment bo tego wariantu rozszerzenia festiwalu nie ćwiczono jeszcze. Sprzedali wszystkie płyty CD i winyle (jeden jest u mnie) to chyba najlepszy dowód że się podobało. Jak dla mnie rewelacja!
Drunk Lamb jest moc, jest energia. Fajnie, że wydali w końcu płytę.
Breakmaszyna udało mi się w końcu posłuchać ich na żywo i bardzo mnie to uradowało.
ZagranicaFull House grecy byli w ubiegłym roku czyli podobali się. Amerykańskie granie z southern-rockiem w przewadze. Rozbujali całą salę.
Eliana Cargnelutti śpiewająca włoszka z gitarą. Energetyczny koncert, rock-bluesowy jak sama zapowiedziała ale zagrany bardzo profesjonalnie. Damska stopa odziana w but na wielkim obcasie dusząca pedał wah-wah to jednak ciągle osobliwość.
Andreas Roots & Paul Terep estońskie duo - perkusja + gitara. Niby takie składy są ćwiczone czyli żadna egzotyka tylko że u nich nikt nie śpiewa. Gitara to zwykły akustyk z doczepioną przystawką ale i bas i gitarę zwykłą słychać. To na prawdę duża sztuka aby takie instrumentarium zdołało przykuć uwagę słuchaczy a tak było. Nazwisko jednego z członków zespołu doskonale oddaje to co grają - było korzennie bluesowo.