Cactus - V, 2006

Chcecie podzielić się z innymi Waszymi odczuciami co do nowej lub ulubionej przez Was płyty? Oto miejsce dla Was!

Moderator: mods

Cactus - V, 2006

Postautor: RafałS » stycznia 7, 2008, 3:27 pm

Trudno pisać o tej płycie bezkontekstowo. Cactus powrócił ze studyjnym albumem po 34 latach przerwy i już samo to jest wydarzeniem. Grupa jak wiadomo gra hardrocka mocno inspirowanego boogie i bluesem - nic zaskakującego na początku lat 70-tych ale dziś jest to towar dość deficytowy. Szczególnie w zestawieniu z takim bluesrockiem w stylu SRV i Hendrixa, którego w Ameryce jest na kopy (często wysokiej jakości). W rezultacie nie wiadomo właściwie z czym dzisiejszym nowego Cactusa porównać. Niektórzy przystawiają go do Gov't Mule'a, moim zdaniem nie do końca słusznie: Muły raczej boogie nie tańczą, bo by im się poplątały kopyta.

Uważam, że album jest znakomity (może trochę przesadzam, bo byłem tego typu grania dość spragniony). Ogólnie - panowie robią swoje, z werwą, fantazją i wdziękiem: nie zaczęli rapować, nie wciągneli na listę płac automatów perkusyjnych itd. Nic zaskakującego, nic wizjonerskiego ale trochę więcej niż bardzo dobrze - 63 minuty staroświeckiego łojenia na naprawdę wysokim poziomie.

Sonicznie dobrze ale mogłoby być lepiej: bębny czasem trochę za głośno i za płasko, bas bardzo nisko i chwilami trochę pływa. Poza tym w porządku: mocno, dość czysto i dynamicznie. Dźwięk gęsty, sporo solówek gitarowych nałożonych na riffy i dużo przejść na bębnach.

Nowy wokal (Jimmy Kunes, ex Savoy Brown) bardzo dobry, rasowy świetnie pasuje do reszty. Mi osobiście pasuje nawet bardziej niż Rusty Day bo jest odrobinę mniej złowrogi, bardziej wyluzowany. Nie z najwyższej półki gigantów, nie ma jakiejś wyjątkowej barwy, którą się wielbi i do której się tęskni (Rodgers, Plant, Gillan) ale jest charyzmatyczny, mocny a zarazem swojski: facet ma czym śpiewac i robi to z klasą. Wolę go też od powiedzmy Warrena Haynesa bo wokalnie jest raczej w typie żywiołowego rockowego zabijaki niż natchnionego bluesrockowego barda (podobnie ma się cały nowy Cactus do Mułów).

Kompozycje bardzo równe i solidne. Niewiele jest tu ewidentnych hiciorów ale też nic nie wydaje się na siłę. Słychać, że panowie dobrze się czuli w studiu i płyta powstała z chęci do wspólnego muzykowania a nie z potrzeb finansowych. Utwory lepsze niż np. na wspólnych płytach Appice'a i Pata Traversa (też niezłych). Nie wiem czemu za jeden z przebojów do promowania w trasie panowie uznali Muscle & Soul - moim zdaniem to jeden ze słąbszych kawałków na płycie, ale na koncertach pewnie zyskuje.

No ale kompozycje to jedno a wykonanie to drugie i to wykonanie właśnie jest świetne. Znowu: bez jakiejś oszałamiającej finezji i natchnienia - McCarty to nie Page ale też i muzyka jest inna niż Zeppelinów: mniej mistycyzmu, więcej radosnej imprezy. Profesjonalne kolektywne muzykowanie ze wzmacniaczami rozkręconymi na maksa. Album na piątkę, może piątkę z plusem. W każdym razie ciut poniżej szóstki, choć porywa i to dość wysoko:

między pierwszym a drugim odsłuchem (grałem 3 razy pod rząd !) zrobiłem sobie herbatę i kanapki. Kiedy płyta się dogrywała, herbata stała zimna na szafce, a ja siedziałem głodny, z wyschniętym gardłem zapamiętale stukając bułką w talerz. Może to nie arcydzieło, ale kto lubi te klimaty ten może spokojnie zainwestować 43.75 w krakowski Rockserwis, bo będzie się świetnie bawił.
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm

nowoczesne kuchnie tarnowskie góry piekary śląskie będzin świętochłowice zawiercie knurów mikołów czeladź myszków czerwionka leszczyny lubliniec łaziska górne bieruń

Wróć do Wasze recenzje płyt

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 152 gości

cron