Bad Company - Live at Wembley, 2010, DVD

Chcecie podzielić się z innymi Waszymi odczuciami co do nowej lub ulubionej przez Was płyty? Oto miejsce dla Was!

Moderator: mods

Bad Company - Live at Wembley, 2010, DVD

Postautor: RafałS » sierpnia 27, 2012, 10:42 pm

Hołduję takiej świeckiej tradycji, że ilekroć przegapię polski koncert jakiegoś ważnego dla mnie wykonawcy (a przegapiam wszystko, bo nie jeżdżę nigdzie), to rekompensuję to sobie zakupem jego wydawnictwa. Ostatnio padło na Paula Rodgersa, więc pocieszałem się wymienionym w tytule filmem. Koncertowe DVD, jak wiadomo, tym się różni od CD, że można je sknocić na znacznie więcej sposobów. Jeśli nawet strona muzyczna dopisze, to reżyser wciąż nie jest bezsilny. Może przecież wielokrotnie przerywać koncert, żeby zaserwować nam strzępki wywiadów, filmików dokumentalnych, czy swój jakże cenny komentarz. Prawda, że to wyborne pomysły? Tym razem reżyser powstrzymał się od tego typu zabiegów, poprzestając na subtelniejszej metodzie destrukcji. Skoro miało się do dyspozycji 37 kamer, to nie można dać widzowi tego faktu przeoczyć. W każdym utworze (a najlepiej w każdej jego minucie) trzeba obowiązkowo ze wszystkich 37 skorzystać, żeby było wiadomo, że rzecz nie jest tania ani kręcona za Ćwieczka. No i widz dostaje potem oczopląsu podziwiając Paula Rodgersa ze wszystkich możliwych stron. Na całe szczęście jest na kogo popatrzeć. Nie od dziś wiadomo, że głos to u frontmana rzecz drugorzędna – liczy się prezencja i ruch na scenie. Więc nad tym, jak rewelacyjnie 60-letni Paul trzyma się wokalnie szybko przeszedłem do porządku dziennego. Ale to jak wygląda, naprawdę robi wrażenie. To nie jest po prostu rockowy wokalista, to jest archetyp rockmana, zwierzę sceniczne – sylwetka, ruch, chwyt mikrofonu – facet jest tak świetny, że nawet jak nie wyciągnie wysokiego „C”, to i tak je usłyszmy. Z taką charyzmą mógłby sam jeden obronić to DVD wbrew knowaniom reżysera. A na szczęście nie jest sam.

Z dawnych „kompanów” są jeszcze Simon Kirke (to nie nowina, bo często grywali razem) i Mick Ralphs. Boz Burrell niestety ogląda ten koncert z chmurki, bo nie ma go już z nami od kilku lat. Zastępuje go tu basista bandu Rodgersa – Lynn Sorensen, który jak na najemnika przystało, trzyma się raczej z tyłu. Jest też jednak jeszcze jeden muzyk wspomagający i on akurat pokazuje się sporo, prawdopodobnie dlatego, że facet nazywa się Howard Leese i pochodzi z popularnej niegdyś grupy Heart. Mamy zatem porządny gitarowy tandem, który daje klasykom Bad Company sporą moc. Malowniczo ubrany Leese jest wyraźnie traktowany przez Ralphsa po kumpelsku: dostaje dla siebie trochę miejsca w początkowych utworach, a po zagranej wspólnie gitarowej harmonii chłopaki przybijają sobie piątkę. Później już Ralphs dominuje i naprawdę miło się słucha tej staroświeckiej, rockendrolowej gitary – może nie jest to wielki wioślarz, ale jego partie mają zwartość i brzmienie tamtej epoki. Z kolei Leese, jak zagada, to z dużą elokwencją i na jego wejścia się czeka. Myślę, że od strony gitarowej ta formacja nie brzmiała nigdy równie dobrze. Wystarczy posłuchać „Feel Like Makin’ Love”, gdzie najpierw Leese gra wstęp na mandolinie, potem wchodzi gitara Ralphsa, a riff to już ich wspólna gitarowa salwa.

No właśnie – konkretne utwory. Wiadomo, że Bad Company to nie Free i nigdy nie miało muzyki o takim ładunku bluesowej surowości i romantyzmu. To rock zdecydowanie bardziej piosenkowy, nastawiony na bujanie tłumu i wspólne odśpiewywanie refrenów. A jednak numery te bardzo dobrze się zestarzały i wiele z nich nabrało z wiekiem szlachetności. Setlista (http://www.allmusic.com/album/live-at-wembley-video-mw0002150286) jest chyba bliska ideału. Mi brakuje tylko „Rock Steady”, ewentualnie zamieniłbym też „Seagull” na coś szybszego – na przykład „Good Lovin’ Gone Bad”. „Seagull” to oczywiście nieśmiertelnik, ale tu jest moim zdaniem podany w trochę gorszej wersji: z leniwie brzdąkającym Rodgersem i Ralphsem, bez Leese’a, który zrobił sobie wtedy przerwę. Ale to bodaj jedyny kawałek, który odebrałem jako słabszy od oryginału.

Co jeszcze? Czysty dźwięk, fantastyczny, świetnie nagłośniony głos Paula, klarownie brzmiące gitary, bębny wyraźne, bez dudnienia – dobrze jest i tyle. Nawet chórki wypadają nieźle, a z tym na koncertach bywa przecież bardzo różnie. Przyzwoicie spisuje się również publika, choć jest bardzo mieszana. Bad Company powróciło tym koncertem do Wielkiej Brytanii po 30 latach i fani trochę się wykruszyli. Na szczęście ci, którzy zostali, przyprowadzili dzieci i wnuki a poza tym przybyło nawet trochę miłośników Queen (!). Rozruszać taką masę ludzką nie było łatwo (Wembley ma przecież spory bezwład), ale w miarę się to udało, choć widywałem już ten stadion żywiej reagujący (choćby na sławnym filmie Queen – „Live at Wembley '86”). Tak czy owak, koncert w tym miejscu ma swoją wagę i siłę rażenia. Widać to w każdym geście muzyków, którzy emanują tym szczególnym luzem, jaki płynie z upajania się wielotysięcznym tłumem.

Bonusy dość skromne – wywiady z muzykami, którzy przeważnie mówią banały, ale z wdziękiem. Rodgers nie ukrywa, że dobrą formę zawdzięcza zdrowej diecie i ćwiczeniom, Kirke (wyglądający bardzo kulturalnie i zaskakująco młodo) powściągliwie ocenia, że grają chyba nie gorzej niż kiedyś, może nawet troszkę lepiej (ma chłop rację!) . Wyróżnia się Leese, który pytany przez dziennikarkę, jak się czuje na Wembley nie wytrzymuje i odpala: „Jak w domu. Kiedyś z Heart koncertowałem tu trzy wieczory z rzędu”. Rozbrajający jest Lynn Sorensen: stroi dziwaczne miny, przewraca oczami niczym Depp w „Piratach z Karaibów” i ogólnie wygląda jakby wypalił tęgie zioło.

Skończyłem oglądać całość (koncert to niecałe półtorej godziny) bez wstrząsu i oszołomienia, raczej ze spokojną satysfakcją i łagodnym zdziwieniem, że czasem jednak rzeczy są na właściwym miejscu. Ocena końcowa: troszkę mniej niż zachwyt stulecia, ale o niebo więcej niż ciepłe nostalgiczne wspominki. Niektórych starych kapel słuchamy, bo to wciąż oni i nie stracili aż tak wiele, żeby wyobraźnia nie dopowiedziała nam pięknej reszty. Tym razem wyobraźnię można spokojnie wyłączyć, bo rzeczywistość nie tylko broni się sama, ale nawet wyprowadza kilka niezłych ciosów. Naprawdę warto zobaczyć i posłuchać.
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm

Postautor: posener » sierpnia 28, 2012, 7:56 am

Nie taki z Ciebie konsument jak twierdziłeś wczoraj :D - dostarczyłeś solidną treść. Aż chce się odpowiedzieć jakąś recenzją. Co do Bad Company, należę do tego pokolenia, które miało do czynienia z tą kapelą do czynienia, że tak powiem, w czasie rzeczywistym. Owszem, nagrywałem i słuchałem, ale nigdy wielkim fanem nie byłem i tak zostało. Tym niemniej to jest to pokolenie i ta kategoria muzyków, która ma to COŚ, czego zwykle brakuje w kolejnych generacjach. I to COŚ po latach nadal się broni i przyciąga ludzi. Popatrz na takich Rival Sons. Wystarczyło, że powielili kilka zeppeloidalnych rozwiązań i już wokół kapeli szum. A Paul Rodgers to nadal instytucja i jedno z najlepszych gardeł rocka (zabrzmiało dwuznacznie :) ).
Awatar użytkownika
posener
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6913
Rejestracja: listopada 17, 2008, 7:51 pm

Postautor: RafałS » sierpnia 28, 2012, 9:05 am

posener pisze:Co do Bad Company, należę do tego pokolenia, które miało do czynienia z tą kapelą do czynienia, że tak powiem, w czasie rzeczywistym. Owszem, nagrywałem i słuchałem, ale nigdy wielkim fanem nie byłem


Wcale się nie dziwię. Bad Company jako takie, to jest oddzielny temat. Kiedy wydawali dwie pierwsze (czyli swoje najlepsze) płyty, to była jeszcze pierwsza połowa lat 70-tych, klasyczny rock był wciąż w pełnym natarciu i można było przebierać wśród rasowych kapel. A kiedy konkurencja się przerzedziła (kolejne legendy zawieszały dziełalność lub schodziły na manowce) to i Bad Company oklapło (płyta trzecia i piąta - trochę nierówne, czwarta i szósta - chyba wręcz słabe). I w zasadzie trochę dlatego piszę. Jakieś 10 lat temu stwierdziłem, że chcę mieć na półce coś Bad Company i stanąłem przed trudnym wyborem. Najłatwiej było kupić pierwsze dwa krążki, ale na tych kolejnych też zdarzały się lubiane przeze mnie numery (jak "Run with the pack"), tyle, ze rzadziej rozsiane. Zdecydowałem się wtedy na świeżo wydany dwupłytowy box "Original Bad Company Anthology". Bardzo ładnie wydany, ze zgrabnym esejem, zdjęciami i kompletem tekstów. 135 minut chronologicznie ułożonej, remasterowanej muzyki, dość sensownie dobranej: pierwsza płyta pokrywała dwa pierwsze longplaye, druga - kolejne cztery albumy plus trzy nowo nagrane numery. Czyli rozsądne proporcje akcentujące mocniejszy okres. I co się okazało? Że pomimo takiej selekcji ta druga płyta i tak mnie chwilami nudzi. Wyszło na to, że Bad Company z Rodgersem nie nagrało dość mocnego materiału, żeby wystarczyło na dwa pełne, satysfakcjonujące mnie CD! Taki właśnie ze mnie jest fan. A mimo to opisywane DVD sprawiło mi dużo radości, statystycznie rzecz biorąc - więcej niż oryginalne nagrania. I dlatego zachęcam do zapoznania się, na youtubie jest chyba wiekszość numerów z tego koncertu. Oto tytułowy, zagrany na bis. Na domowym systemie oczywiście brzmi to o wiele lepiej niż z kompa, ale chyba nawet z youtuba czuje się troche tej dynamiki. Czuje się?

http://www.youtube.com/watch?v=t7vPjic5sRE (warto przeczekać irytującą reklamę)
Ostatnio zmieniony sierpnia 28, 2012, 9:30 am przez RafałS, łącznie zmieniany 1 raz
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm

Postautor: RafałS » sierpnia 28, 2012, 9:25 am

Jeszcze parę numerów z tego występu (bez reklam, z DVD):

Feel like makin' love

http://www.youtube.com/watch?v=mQfTe6ta ... ure=fvwrel

Ready for love:

http://www.youtube.com/watch?v=GZQKILDM ... re=related

Burnin' Sky:

http://www.youtube.com/watch?v=D2et5DfphOQ

I niech mi który powie, że Rodgers nie jest wciąż wielki! :twisted:
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm


nowoczesne kuchnie tarnowskie góry piekary śląskie będzin świętochłowice zawiercie knurów mikołów czeladź myszków czerwionka leszczyny lubliniec łaziska górne bieruń

Wróć do Wasze recenzje płyt

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 167 gości