Six String Svengali czyli uniwersytet prof. Buddy

Chcecie podzielić się z innymi Waszymi odczuciami co do nowej lub ulubionej przez Was płyty? Oto miejsce dla Was!

Moderator: mods

Six String Svengali czyli uniwersytet prof. Buddy

Postautor: posener » stycznia 19, 2012, 12:42 pm

Buddy Whittington „Six String Svengali”
Kiedy pierwszy raz usłyszałem dźwięki zagrane przez tego Kolesia nie wiedziałem kto to jest, ale od razu wiedziałem, że jest to wyjątkowo „groźny sukinsyn” jak mawiał Miles. Później już wiedziałem, że nazywa się Buddy Whittington, jednak nie wiedziałem jak wygląda, a gdy zobaczyłem, nastąpiło kolejne zdziwienie – potężny, zwalisty Teksańczyk, na którego brzuchu pełnowymiarowy Strat wyglądał jak dziecięcy instrument. Jego ręce na pewno nie są rękami pianisty, czy choćby Jimmy Page’a, ale dźwięki, które wydobywają z gitary bynajmniej nie są toporne czy grubo ciosane. Wręcz przeciwnie – bardzo często są to subtelne, jubilersko wręcz dopracowane nuty. Gdy pojawił się jako kolejny Bluesbreaker od razu stało się jasne, iż stary John znowu odkrył dla świata gitarowego giganta. Dosyć boleśnie przekonał się o tym na własnej skórze człowiek nazwany przez fanów Bogiem czyli sam Eric Clapton w trakcie koncertu celebrującego 70 urodziny J.Mayalla. W kilku utworach na scenie są jednocześnie Eric oraz Buddy i moim skromnym zdaniem solówki mistrza są tłem dla popisu Whittingtona. Wygląda na to, iż Mayall jest podobnego zdania, ponieważ na okładce najnowszej płyty Buddy’ego znajduje się jego cytat, a brzmi on tak: „probably The Greatest Bluesbreaker of them all”.
Nasz bohater grał z Mayall’em blisko 15 lat, po czym rozpoczął karierę solową od wydania albumu zatytułowanego po prostu „Buddy Whittington”. Mam tę płytę, jest dobra, jednak mimo, iż aparat wykonawczy jest obszerniejszy niż na nowym krążku, efekt artystyczny wydaje się gorszy. Przy okazji ostrzegam bluesowych purystów – solowe krążki Whittingtona to nie jest czysty blues. To muzyka, dla której tworzywem bazowym jest blues. Jeżeli ktoś nie akceptuje różnych stylistycznych odchyłek polecam trudno dostępną płytę „A Bag Full Of ... Blues” wydaną chyba tylko w Anglii. Tutaj nie ma wątpliwości co jest grane – bluesfan dostanie to co lubi i już wiele razy słyszał :D (autorskie numery Whittingtona są tylko dwa).
W zeszłym roku Buddy wydał kolejną całkowicie autorską płytę zatytułowaną „Six String Svengali”. Nie zwracam zwykle specjalnej uwagi na słowa, tym bardziej, że angielski znam średnio, jednak teksty napisane przez Whittingtona często charakteryzują się specyficznym humorem (np. Fender Champ), poza tym mówią o rzeczach, które są oczywiste dla innych elektrycznych gitarzystów, którzy dali się wciągnąć w tę zgubną pasję czyli o gitarach, wzmacniaczach i innych muzykach („Deadwood and Wire”, „Texas Trios”, „Six String Romance” czy „Back When the Beano Was Boss”). Mam też wrażenie, że sam tytuł płyty jest trochę autoironiczny zważywszy na potoczne znaczenie słowa „svengali”.
Muzyka na płycie jest dosyć zróżnicowana ale mocny szkielet całego krążka to znakomite, rasowe bluesrockowe numery, w najlepszym teksańskim, riffowym stylu a la ZZ Top (fantastyczny „Ain't Got the Scratch”, „Fender Champ” i „Texas Trios”), pozostałe kawałki są zwykle trochę „złamane” stylistycznie. Mnie się ta niejednoznaczność w ramach tego samego numeru bardzo podoba, ponieważ pomimo tego utwory nie robią wrażenia pozszywanych z różnych pomysłów lecz są spójne. Płyta rozpoczyna się typowym gibbonsowskim riffem, jednak kontekst całej sytuacji zmieniają natychmiast 4 zagrane pięknym, czystym dźwiękiem akordy, które przenoszą nas w czasy początków białego bluesa - „Back When the Beano Was Boss”. Dwa kolejne numery: „Deadwood and Wire” i “My World Revolves Around You” mają delikatnie piosenkowy, rhytm’n’bluesowy charakter z leciutkim jazzowym posmaczkiem ale w Deadwood and Wire pojawia się nagle ognista, bluesowa solówka grana slide’em. Później „Ain't Got the Scratch” – życzę ZZ Top aby nagrali jeszcze choć jeden tej klasy kawałek. Kolejny numer przypomina nam, że rock’n’roll powstał poprzez stopienie bluesa z country. W „I Had to Go See Alice” Buddy daje popis perfekcyjnego kostkowania w szybkim tempie – nie jest to taka sprawność, z której nabijał się autoironicznie Paul Gilbert przytwierdzając kostkę do szybkoobrotowej wiertarki – Buddy grając rock’n’rollową figurę w countrowej manierze bardzo intensywnie swinguje, a generalnie numer jest odniesieniem do pionierów rock’n’rolla. Utwór „Fender Champ” to kolejny z serii teksańskich rockerów. Dla kontrastu następuje „Six Strong Romance’, western swingowa kompozycja nie pozwalająca zapomnieć skąd pochodzi Whittington. „Texas Trios” to następny riffowy killer i hołd dla innych wielkich muzyków, a jednocześnie teksańskich ziomali. Próbka: „Johnny Winter, Tommy and Unk (at Woodstock) / Billy, Frank and Dusty (Tres Hombres) / without a spare wheel in the trunk”. Powoli zbliżamy się do końca krążka. W przypadku tego typu muzyków nie może zabraknąć funku i jest – „The Put On Song”. Dynamiczny riff grany na Stracie (tak sądzę) i kapitalny barwowo podkład akordowy, przy wykorzystaniu jakiegoś cholernie dobrego efektu (coś między delayem a chorusem), o wyjątkowo szlachetnym, analogowym brzmieniu. Whittington wykorzystuje pedały efektowe bardzo oszczędnie ale w wyjątkowym smakiem. Doczytałem się, że na tej płycie użył pedałów firm Lizard Leg Effects, Analog Man i Tim Jauernig Electronics. Przedostatni kawałek z bluesem nie ma niemal nic wspólnego. To po prostu piękna bossa nova pokazująca zaawansowanie harmoniczne i melodyczne Buddy’ego daleko wykraczające poza zwykle wykorzystywane w bluesie czy rocku. W podkładzie akordowym i pierwszej solówce zastosowano trik brzmiący jakby sygnał gitary przepuszczono przez Leslie system, co daje efekt zbliżony do brzmienia Hammonda. Płytę zamyka „While We're Here” – panom, którzy wejdą w posiadanie omawianego wydawnictwa radzę rozpocząć prezentację płyty swojej damie od tego utworu. Nie wykluczam też, że może pomóc w rozwinięciu bliższej znajomości jeżeli znajoma nie jest jeszcze Waszą damą :P .
Na zakończenie kilka uwag natury ogólnej. Cały materiał zagrany jest w trio (Texas Trios :) ), a więc w formule najbardziej wymagającej, na którą mogą pozwolić sobie tylko wytrawni muzycy lub ignoranci. Z Wayne’em Six’em – bass i Mike’iem Gage – drums Buddy gra od lat i kapela ta stanowi jednorodny organizm. Groovy są bezbłędne ale mają być podkładem dla wyeksponowania gry Whittingtona oraz walorów kompozycji, i są. Jeżeli liczymy na ścianę dźwięku to nie ten adres. Oczywiście bez prądu nie byłoby tej muzyki w takim brzmieniu, jednak płyta eksponuje naturalne brzmienia instrumentów. Nawiasem mówiąc całość wyprodukował i zmiksował perkusista Mike Gage i bardzo mi odpowiada jego robota. Znakomite, selektywne brzmienie pozwalające bez problemów słuchać każdego z instrumentów osobno i delektować się barwami gitar, które serwuje nam autor płyty, ale jednocześnie spójne.
Każdy gitarzysta jest zwykle maniakiem sprzętowym, z ciekawością podglądającym kolegów po fachu. Tutaj muszę rozczarować. Buddy specjalnie wylewny w tej kwestii nie jest, być może dlatego, że nie jest topowym, medialnym wioślarzem przepytywanym przez fachowe czasopisma w kwestii swojego sprzętu. Na pewno intensywnie wykorzystany jest Fender Stratocaster – Whittington jest właścicielem rocznika ’63, który zwykle wpina do pieca firmy Dr. Z Amplification. Poza tym telecasterowe klimaty realizowane są zapewne za pomocą gitary firmy Lentz Guitar model HSL, którą dumnie dzierży na okładce płyty. Domeną tych instrumentów są raczej brzmienia singlowe, a ja cały czas się zastanawiam w jaki sposób Buddy gra te tłuste, pełne harmonicznych, overdrive’owe riffy w trochę ostrzejszych numerach. Ciekawe czy jakaś gitarka z humbuckerami na pokładzie została jednak użyta, czy też jednak można uzyskać takie brzmienie przy wykorzystaniu singli przepuszczonych przez pedały, a być może jest to po prostu P-90, który jest zamontowany przy gryfie w Lentzu i zwykle ciąży trochę brzmieniowo w stronę humbuckera. Nie będę pisał, że jest to świetna płyta, bo gdyby tak nie było to nie traciłbym tyle czasu na pisanie, ale niestety ma ona także jedną wadę – 38 min. 22 s. Odwrotnie niż moja recenzja :D .
Why, Buddy? Why !!!?
Awatar użytkownika
posener
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6913
Rejestracja: listopada 17, 2008, 7:51 pm

Postautor: Mean Machine » stycznia 19, 2012, 2:42 pm

Z takimi recenzjami radzę uważać.
Kupiłem w ciemno po przeczytaniu powyższego.
Jak przyjdzie i okaże się że słaba to masz przesrane :-)
Awatar użytkownika
Mean Machine
blueslover
blueslover
 
Posty: 472
Rejestracja: stycznia 18, 2011, 3:07 pm
Lokalizacja: Poznań

Postautor: posener » stycznia 19, 2012, 2:58 pm

Mean Machine pisze:Z takimi recenzjami radzę uważać.
Kupiłem w ciemno po przeczytaniu powyższego.
Jak przyjdzie i okaże się że słaba to masz przesrane :-)


To się już więcej nie powtórzy :cry:

http://www.youtube.com/watch?v=CfAbZUCrUHQ
Na płycie jest lepiej.
Awatar użytkownika
posener
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6913
Rejestracja: listopada 17, 2008, 7:51 pm

Postautor: Rock-A-Billy » stycznia 20, 2012, 9:12 am

No i płyta trafiła na moją listę życzeń. Buddy`go znałem wcześniej, ale nie sądziłem, że sam potrafi nagrać tak dobry materiał.
Dzięki posener! Dla takich recenzji chce się zaglądać na to forum :D :D :D
Awatar użytkownika
Rock-A-Billy
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 1490
Rejestracja: stycznia 17, 2009, 8:51 pm

Postautor: posener » stycznia 21, 2012, 12:29 pm

Nie dawała mi spokoju obecność na płycie bossa novy "For Crystal Beach". Całkowicie odbiega stylistycznie od reszty, ale przecież nie znalazła się na krązku przypadkiem, tylko dlatego, że Buddy umie tak zagrać. Czułem ten klimat, jednak nie potrafiłem go zdefiniowiać i w końcu mnie olśniło. Dwa słowa - Peter Green. A szerzej może także i Hank Marvin czyli brytyjski biały blues. Teraz recenzja wydaje się kompletna i wypada czekać na to jak odbierają tę muzykę inni słuchacze.
Awatar użytkownika
posener
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6913
Rejestracja: listopada 17, 2008, 7:51 pm

Postautor: RafałS » stycznia 23, 2012, 8:12 pm

Na razie dodałem płytę do "Poczekalni" w sklepie, gdzie się zaopatruję i kupię ją tam przy następnej turze. Ale słyszałem już ze dwa czy trzy numery u Manniaka i wcale się nie dziwię zachwytom. To od kilku lat jeden z moich ulubionych gitarzystów. Bardzo się cieszę, że też tak pozytywnie odbieracie jego grę u Mayalla. Dla mnie ten poprzedni skład Bluesbreakersów był rewelacyjny (choć ten z Rocky Athasem i Gregiem Rzabem też niesie) i właśnie dla zespołu i Whittingtona nabywałem kolejne płyty pomimo coraz gorszej formy wokalnej starzejącego się szefa. Wielokrotnie też zastanawiałem się jak zabrzmiałaby ta kapela bez Johna, z Buddym śpiewającym we wszystkich numerach, a nie tylko wybranych. Tak jak w tym huraganowym początku rocznicowego koncertu Mayalla ("Grits ain't groceries" zawsze mnie wyrywa z fotela). Szkoda, że nie mam omawianego tu krążka, bo odniósłbym się do szczegółów, ale że Buddy rządzi to jest pewne. :D
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm

Postautor: posener » marca 30, 2012, 7:27 pm

Wiedziałem o tym już od pewnego czasu ale teraz można już oficjalnie: Mr. Buddy Whittington w Suwałkach 12-14.07. 2012 !!!. Poza tym wśród innych wykonawców zwracam uwagę na świetnego francuskiego gitarzystę Freda Chapelliera. Zaczynam się zastanawiać czy nie zaplanować sobie wakacji na Suwalszczyźnie :D
Awatar użytkownika
posener
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6913
Rejestracja: listopada 17, 2008, 7:51 pm

Postautor: Mean Machine » kwietnia 3, 2012, 7:56 am

posener pisze:Wiedziałem o tym już od pewnego czasu ale teraz można już oficjalnie: Mr. Buddy Whittington w Suwałkach 12-14.07. 2012 !!!. Poza tym wśród innych wykonawców zwracam uwagę na świetnego francuskiego gitarzystę Freda Chapelliera. Zaczynam się zastanawiać czy nie zaplanować sobie wakacji na Suwalszczyźnie :D


Ja bym nawet i się wybrał, ale musieliby odpalić jakiś samolot z Poznania do Suwałk. Tłuc się pociągiem taki kawał? Zło! Samochodem taki kawał? Zło!
Chociaż to będzie już po piłce. Teoretycznie powinny już być i super drogi i super tory... :-)

Apropo płyty - to w końcu, kilka dni temu, po ponad dwumiesięcznym oczekiwaniu do mnie przyszła (ale nie, nie narzekam na rockserwis, gdyż nawet jeśli się czasem czeka to przynajmniej mają w ofercie to o czym inni w ogóle nie wiedzom że jest). I po parokrotnym przesłuchaniu nie pozostaje mi nic innego jak się z Tobą zgodzić. Płyta jest zgrabna, pełniutka po brzeżek nie-za-długich, piosenkowych utworów okraszonych zgrabnymi, nie-za-długimi solówkami (w sumie byłem nieco nawet rozczarowany, spodziewałem się dłuższych popisów). Riffy - mniam mniam, wszystko ładnie osadzone, w punkt, że tak powiem, groove jak się patrzy i noga sama tupie.
I faktycznie, miłośnikom czystej formy i starego... afroamerykanina na polu bawełny to nie przypasi.

...na wewnętrznej wkładce płyty zdjęcie: mina Buddy'ego trzymającego w ręce squiera - bezcenna :-) "eeee, bez jaj... to na tym da się grać?"
Awatar użytkownika
Mean Machine
blueslover
blueslover
 
Posty: 472
Rejestracja: stycznia 18, 2011, 3:07 pm
Lokalizacja: Poznań

Postautor: posener » kwietnia 3, 2012, 12:54 pm

[quote="Mean MachineJa bym nawet i się wybrał, ale musieliby odpalić jakiś samolot z Poznania do Suwałk. Tłuc się pociągiem taki kawał? Zło! Samochodem taki kawał? Zło!
Chociaż to będzie już po piłce. Teoretycznie powinny już być i super drogi i super tory... :-)
[/quote]

Jest jeszcze jeden problem: 17 lipca Gov't Mule we Wrocławiu. Ja już jestem za stary, żeby to wytrzymać. Mam na myśli oczywiście przemieszczanie się :D
Awatar użytkownika
posener
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6913
Rejestracja: listopada 17, 2008, 7:51 pm

Re: Six String Svengali czyli uniwersytet prof. Buddy

Postautor: RafałS » czerwca 1, 2012, 11:36 pm

posener pisze:Kolejny numer przypomina nam, że rock’n’roll powstał poprzez stopienie bluesa z country.


Zaznaczony fragment mógłby stanowić motto płyty, przynajmnie mi pasuje do sporej części utworów. Tak, są bluesrockowe teksańskie riffy w kilku numerach, ale generalnie dominują klimaty retro. Jest zdecydowanie bardziej staroświecko niż się spodziewałem. Ogólem - świetna rzecz, ale diametralnie różna od płyt Mayalla z Whittingtonem i muszę być w nastroju na takie granie, żeby się nim cieszyć w pełni. Album z pomysłem, idealny jako odskocznia od typowego gitarowego grzania.
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm

Postautor: posener » czerwca 2, 2012, 1:36 pm

Awatar użytkownika
posener
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6913
Rejestracja: listopada 17, 2008, 7:51 pm


nowoczesne kuchnie tarnowskie góry piekary śląskie będzin świętochłowice zawiercie knurów mikołów czeladź myszków czerwionka leszczyny lubliniec łaziska górne bieruń

Wróć do Wasze recenzje płyt

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 38 gości