"6 String Theory" Lee Ritenour

Chcecie podzielić się z innymi Waszymi odczuciami co do nowej lub ulubionej przez Was płyty? Oto miejsce dla Was!

Moderator: mods

"6 String Theory" Lee Ritenour

Postautor: posener » kwietnia 8, 2011, 7:53 pm

Właściwie nie powinienem pisać w tym miejscu o tej płycie. Z różnych względów. Stylistycznie znacznie wykracza poza zwyczajowe na tym forum spektrum - to po pierwsze. Zaraz się zaczną pytania o zawartość bluesa w tej nie bluesowej płycie. Pozornie nie bluesowej. Poza tym tę recenzję powinno się napisać na forum Okolice Gitary, bo to płyta firmowana przez gitarzystę, nagrana przez jego kumpli - gitarzystów dla innych gitarzystów. Też pozornie, przynajmniej tak mi się wydaje. To po drugie.
Do rzeczy. Lee Ritenour to jeden z moich ulubionych gitarzystów od zawsze. Mam niemal wszystkie jego płyty i mimo, iż od kilku lat słucham jazzowej i okołojazzowej muzyki niezbyt często, działania Ritenoura czujnie śledzę. Jego siłą nigdy nie był czad lecz wirtuozerskie opanowanie instrumentu, wysmakowana i subtelna gra oraz stylowe poruszanie się w różnych gatunkach muzycznych. Po wielu solowych albumach i niezliczonych jako muzyk sesyjny, w ostatnich latach Lee wydając płytę jednocześnie zwykle firmuje pewien konkretny projekt. Tak jest i w tym wypadku. Koncepcja płyty jest oczywista. To swoisty hołd oddany gitarowej muzyce, innym wielkim gitarzystom i jak sądzę, samym gitarom. Mamy tutaj przegląd głównych gitarowych stylistyk, chociaż jak dla mnie zabrakło przedstawiciela flamenco i naprawdę ciężkiego, metalowego grania. Tak czy owak rozrzut stylistyczny jest spory i nie polecałbym tej płyty ortodoksyjnym wyznawcom jakiegoś gatunku. Nieortodoksyjnym owszem, ponieważ taka propozycja może stanowić furtkę do otwarcia się na zupełnie nowe estetyki muzyczne. W 15 kompozycjach grają tytani współczesnej gitary i siłą rzeczy gitara jest wyeksponowanym instrumentem na każdej z nich, jednak wbrew pozorom nie jest to pozycja tylko dla gitarzystów, ponieważ poziom profesjonalny całości jest wybitny. Jako ciekawostkę potwierdzającą, iż grają gitarzyści dla gitarzystów można potraktować zawarty w książeczce do płyty opis nie tylko gitar używanych przez muzyków, lecz także wzmacniaczy. To typowe dla gitarzystów. Niemal każdy kto chociaż trochę gra, kocha swoją gitarę, a najlepiej gitary, ponieważ kolekcjonowanie instrumentów jest wśród gitarowej braci nagminne.
Płyty od początku do końca słucha się z zapartym tchem. Pomijając kilka utworów gdzie bluesowych wpływów trudno by szukać, gro materiału jest zgodne z pięknym mottem naszego forum autorstwa Willie Dixona. Nie będę opisywał każdego utworu, skoncentruję się tylko na tym co zrobiło na mnie największe wrażenie. Kawałek drugi - typowy akustyczny riffik Keb' Mo', jego charakterystyczny wokal w duecie z wielkim Taj Mahalem i nieznoszący sprzeciwu groove. Nr 3 - numer napisany w hołdzie Les Paulowi. Absolutna rewelacja. Ritenour i Pat Martino dają popis wirtozerskiej gry na morderczym walkingu realizowanym przez Joey DeFrancesco na Hammondzie i W.Kennedy dr. Kawałek 4, w którym przedmiot naszych niedawnych, namiętnych dyskusji, Joe Bonamassa pokazuje jak może brzmieć z naprawdę wyśmienitą sekcją. "68" - numer Lukathera to prawdziwy killer. Miałem szczęście słyszeć to na żywo, ale bez Slasha i Neila Schona, którzy grają z Luke'iem na płycie. Później G.Benson w dwóch kawałkach. Przyznam, że gdy zobaczyłem jego nazwisko w opisie, mimo iż posiadam sporo płyt wymienionego, pomyślałem sobie "raczej do odpuszczenia". Tymczasem słucham tych dwóch kawałków z wielką przyjemnością. Miniaturka "My One And Only Love" zagrana solo i Moon River z niesamowicie swingującymi Joey DeFrancesco na Hammondzie i W.Kennedy na perkusji. Kolejny kawałek, który przykuwa moją uwagę to Shape Of My Heart Stinga, przepięknie zagrany przez Ritenoura, Luke'a i A.McKee. We Freeway Jam pojawia się Mike Stern, reprezentant tej frakcji muzyków jazzowych, dzięki której od kilku lat już nie słucham nałogowo tej muzyki. I numer 14 - fenomenalny Guthrie Govan z sekcją Tal Wilkenfeld, Vinnie Colaiuta i Larry Goldings. Uważam, że od czasu ś.p. Shawna Lane'a nie było gitarzysty o tak nieludzko wirtuozerskim poziomie gry. To oczywiście zwala z nóg ale ten facet przede wszystkim gra wspaniałą muzykę. Niesamowite frazowanie, artykulacja i wyobraźnia. Zawsze jak go słyszę myślę: "szkoda, że Jaco tego nie dożył". A byłbym zapomniał. W kawałku nr 9 pytanie "Why I Sign The Blues" stawiają B.B.King, V.Gill, Keb'Mo' i Jonny Lang, a wspaniały groove zapewniają Nathan East na basie i Harvey Mason na perkusji. Prawdziwa bluesowa orgia.
Z mojej strony to byłoby na tyle. Dobrze, że jeszcze nagrywa się TAKIE płyty!
Awatar użytkownika
posener
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6913
Rejestracja: listopada 17, 2008, 7:51 pm

Postautor: posener » kwietnia 10, 2011, 8:24 pm

Dodam, że gdy zapoznałem się z "6 String Theory", szczęka mi opadła z wrażenia i musiałem zaaplikować sobie "Six String Therapy", czyli płytkę Bryana Lee, ociemniałego bluesmana z Nowego Orleanu. :D Przy okazji informuję, że w zeszłym roku nagrał świetną płytę "My Lady Don't Love My Lady", która może się spodobać wielu forumowiczom.
Awatar użytkownika
posener
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6913
Rejestracja: listopada 17, 2008, 7:51 pm

Re: "6 String Theory" Lee Ritenour

Postautor: B&B » kwietnia 10, 2011, 8:49 pm

posener pisze:Właściwie nie powinienem pisać w tym miejscu o tej płycie. Z różnych względów. Stylistycznie znacznie wykracza poza zwyczajowe na tym forum spektrum - to po pierwsze. Zaraz się zaczną pytania o zawartość bluesa w tej nie bluesowej płycie. Pozornie nie bluesowej.

Bez obaw - nie takie płyty tutaj się pojawiają :lol: Było juz o niej trochę na forum, szczególnie w muzycznych zagadkach się sprawdziła, bo nagrania z tak eklektycznej płyty trudno rozpoznać ;)
Oczywiście na początek z przyjemnością zaprzeczę powyższej tezie - to nie pozory, to nie jest bluesowa płyta. Nie żebym się bardzo chciał o to pokłócić - tak tylko ostrzegam bluesowych purystów. Owszem, są tu bluesowe perełki, ale nie o to na "6 String Theory" chodzi.
Lee zawsze kojarzył mi się najbardziej ze smooth-jazzem (tym "prawdziwym", z jazzem) a i parę lat w Fourplay swoje zrobiło. Raz gra bardziej jazzowo, kiedy indziej popowo, ale na bluesowo go nie słyszałem, więc te perełki tutaj są dla mnie zaskoczeniem, choc nie wiem na ile to JEGO muzyka...
Ciekawa rzecz ta płyta, sam jeszcze nie wiem, czy da się do niej wracać :roll:
Awatar użytkownika
B&B
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 7225
Rejestracja: października 9, 2005, 10:14 pm
Lokalizacja: spod warmińskiego lasu...

Postautor: RafałS » kwietnia 12, 2011, 4:25 pm

Zaciekawiła mnie ta płyta, jak tylko się ukazała i w Trójce poleciało parę numerów (Manniak i chyba ktoś jeszcze to grał). Teoretycznie to rzecz w sam raz dla mnie. Lubię Ritenoura, może nie tak, jak Carltona, ale jednak lubię. Cieszy, że sporo bluesa, że goście i że wreszcie Lee nie programuje sam perkusji i klawiszy, czym mnie odstraszał od niektórych solowych płyt (Larry C. zresztą też). Ale jeszcze się wstrzymałem z zakupem, bo tych gości trochę dużo jak dla mnie. Większość z nich mam, lub miałem na płytach w swojej kolekcji, stylistycznie wszystko się łapie do moich muzycznych okolic, ale czy ja chcę niektórych z tych gitarzystów słuchać jednego po drugim? Czy poza zbiorowym popisem wirtuozerii i erudycji zgromadzonych jest tu też jakiś spójny klimat? Czy da się emocjonalnie zaangażować w słuchanie tego i odpłynąć, czy tylko kręcić głową z podziwem dla kunsztu? Żastanawiam się, ale po tej recenzji coraz bardziej kusi. Ciekaw jestem między innymi Neala Schona poza kontekstem Journey, bo wiem, że stać go na znacznie wiecej niż tam pokazuje.
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm

Postautor: posener » kwietnia 12, 2011, 4:36 pm

RafałS pisze:Czy poza zbiorowym popisem wirtuozerii i erudycji zgromadzonych jest tu też jakiś spójny klimat? Czy da się emocjonalnie zaangażować w słuchanie tego i odpłynąć, czy tylko kręcić głową z podziwem dla kunsztu?

Czy tu jest jakiś spójny klimat? Muzycznie chyba tylko taki, że to po prostu typowe amerykańskie granie. Bardziej na tej płycie chyba chodzi o klimat gitarowej wspólnoty, kumpelstwa, bo wielu z tych ludzi zna się i lubi prywatnie. Po prostu fajny, super profesjonalny projekt wybitnych fachowców i przy okazji okazja do towarzyskiej integracji.
Awatar użytkownika
posener
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6913
Rejestracja: listopada 17, 2008, 7:51 pm

Postautor: RafałS » kwietnia 12, 2011, 5:23 pm

Kumpelstwo jako myśl przewodnia brzmi calkiem nieźle. Lubię pozytywne przesłania. :)
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm


nowoczesne kuchnie tarnowskie góry piekary śląskie będzin świętochłowice zawiercie knurów mikołów czeladź myszków czerwionka leszczyny lubliniec łaziska górne bieruń

Wróć do Wasze recenzje płyt

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 172 gości