Chickenfoot - Chickenfoot

Chcecie podzielić się z innymi Waszymi odczuciami co do nowej lub ulubionej przez Was płyty? Oto miejsce dla Was!

Moderator: mods

Chickenfoot - Chickenfoot

Postautor: Rob_n_Roll » sierpnia 1, 2009, 9:52 am

Witam.

Pan Wojciech Mann puścił dwa utwory z tej płyty w jednej ze swych audycji w trójce. Bardzo mi się spodobało. Muzyka tej kapeli to ostre energiczne hard rockowe granie. Połączenie wirtuozerii Satrianiego i energii którą znamy z Van Halen.
Nie przypadkowo, gdyż zespół składa się właśnie z muzyków tych zespołów:

Sammy Hagar - śpiew (Van Halen)
Joe Satriani - gitara
Michael Anthony - gitara basowa, śpiew pomocniczy (Van Halen)
Chad Smith - perkusja (Red Hot Chili Pepers)

Utwory na tej płycie:

1. Avenida Revolution
2. Soap On A Rope
3. Sexy Little Thing
4. Oh Yeah
5. Runnin' Out
6. Get It Up
7. Down The Drain
8. My Kinda Girl
9. Learning To Fall
10. Turnin' Left
11. Future In The Past

Na youtube można posłuchać kilku utworów z tej płyty:
http://www.youtube.com/watch?v=BDo7lQ6Jt8Q
http://www.youtube.com/watch?v=QMgTGx-m ... re=related

Polecam wszystkim którzy lubią mocne hard rockowe granie.
To jest to co tygryski lubią najbardziej.
Niech rock'n'roll będzie z Wami!
Awatar użytkownika
Rob_n_Roll
bluesman
bluesman
 
Posty: 298
Rejestracja: października 27, 2004, 9:37 am
Lokalizacja: Piaseczno

Postautor: RafałS » stycznia 17, 2010, 8:06 pm

Zmyłkowa płyta. Moim zdanie ciężko przewidzieć, komu się spodoba, a komu nie. Minęło trochę czasu zanim sobie wyrobiłem zdanie. Nigdy nie byłem fanem Van Halen, w szczególności nigdy nie byłem fanem Van Hagar, jak to fani grupy czasem określają. Darzyłem jednak pewną sympatią Sammiego za jego entuzjazm do życia. No i za wiek. Gość ma już sześćdziesiątkę z hakiem, czyli jest tylko trochę młodszy od Gillana, Planta, czy Rodgersja za to zauważalnie starszy od Coverdale’a czy Hughesa. Hagar ma swoich fanów, dla których wydaje nową płytę co dwa lata, poza tym sprzedaje własną markę tequili i bawi się hucznie w swojej posiadłości Cabo Wabo. Tym imprezom poświęcił nawet osobny album, więc szczerości trudno mu odmówić, nawet, jeśli się nie gustuje w tego typu muzyce, jaką uprawia. Lubię ludzi o takim podejściu. Mniej więcej podobny, umiarkowanie ciepły stosunek mam do reszty ekipy Chickenfoot. Szanuję kunszt Satrianiego, lecz mój szacunek dotychczas nie sięgał kieszeni. Red Hot Chili Ppeppers – wybiórczo, ostatni album na tak, wcześniej różnie to bywało. A osoba Michaela Anthony jakoś nie pojawiała się ani w mych sennych marzeniach, ani koszmarach. Skąd więc u mnie ta płyta? Lubię hardorocka, szczególnie jeśli jest jednocześnie w miarę radosny i w miarę niegłupi (coraz trudniej dziś o to połączenie). A ten właśnie taki jest, choć nie do końca i tu jest właśnie sedno sprawy.

Czasem jak zagrają razem panowie z różnych muzycznych kultur, to tych różnic nie słychać i wynik jest nie tyle wypadkową, co czymś kompletnie innym niż to, co grają, na co dzień. A tu jest dokładnie wypadkowa, sklejka jak się patrzy. Sammy z Michaelem śpiewają chórki trochę jak w VH, choć słychać, ze latka lecą. Nawet melodyka niektórych refrenów bywa podobna. Chad Smith gra oczywiście bardziej rockowo niż w Red Hot, ale trochę funku na tej płycie się znajdzie (np. początek numeru 4.). Bas silnie techniczny i przywodzący momentami wiadome skojarzenia. Joe na gitarze – przewidywalnie, tzn. gra dokładnie tak, jak grają solowi wirtuozi, kiedy znajdą się w hardrockowej kapeli. Niby wpasował się w ten format, niby gra chwilami prostsze riffy, niby wie, o co tu biega, ale te jego prostsze riffy nie zawsze są nośne. No i natura ciągnie wilka do lasu: chwilami za dużo tu sterylności, zaginania i epatowania techniką, a za mało luzackiej zabawy jak na ten styl. No właśnie – styl. Jaki to ma styl? Muzycy przed premierą albumu wymieniali Led Zeppelin i Rush wśród porównań. Jakieś tam podobieństwa do Led Zeppelin są, ale rzadkie i dość powierzchowne: okazjonalny riff w stylu Page’a czy wschodnie elementy w partii gitary. Bluesrocka nie grają. Czyli na siłę to porównanie. To drugie niewiele lepsze: rzeczywiście sekcja rytmiczna ma w tej muzyce dużo do powiedzenia, ale raczej podobna do Rush jest rola, jaką ta sekcja pełni (większa niż zwykle w takiej muzyce) niż sposób gry.

A ogólny schemat jest jak następuje. Najpierw się nam serwuje zwrotki i refreny typowe dla hedonistycznego amerykańskiego hardrocka i infantylnego pop metalu. Z tym, że zagrane ciut ostrzej i bardziej technicznie. A potem, gdzieś około trzeciej czy czwartej minuty (standardowy utwór trwa około pięciu) panowie zaczynają poważniejsze granie z ciągotami do klasycznego brytyjskiego metalu, rocka progresywnego, bądź czegoś pośrodku. I jak się już to granie rozkręci, to albo wracają do refrenu albo kończą numer – jakby się bali, ze im target na drzewo ucieknie. Czasem serwują numer z bezkompromisową jazdą (przedostatni), a czasem o ton mroczniejszy (pierwszy). Ale generalnie trzymają się opisanego porządku. No i na power balladę trzeba było znaleźć miejsce koniecznie. Ta ballada (ukryta pod numerem dziewiątym) przebojowa specjalnie nie jest i wyróżnia się wyłącznie swoją balladowością, bo to sztampa aż miło. W kompozytorsko bez rewelacji, bo chyba nie za bardzo ma tu, kto pisać hity – kto inny to robił w macierzystych formacjach trzech spośród tych dżentelmenów. A Satriani, jak już się rzekło, większość wysiłku wkłada w odnajdowanie się w tej foremce, przy czym najmilej się go słucha wtedy, kiedy wychodzi poza nią. Czyli jest pełna analogia do Vinnie Moore’a w UFO czy Morse’a w Purplach. Po mojemu, wypada bardziej przekonująco niż Moore, ale mniej od Morse’a.

I taka to właśnie muzyka: bardzo profesjonalna, dość energetyczna, okraszająca przeciętne kompozycje zbiorowym entuzjazmem i – w pewnych granicach – niebanalnym, wirtuozerskim graniem. Bardzo ciężko mi ją jednoznacznie ocenić, czy nawet wyrazić swój stosunek do niej. Są chwile, kiedy czuję przyjemny dreszczyk, ale są i takie, kiedy nie wiem, czy śmieję się wraz z nimi czy też z nich. Jeśli ktoś oprócz sympatii dla klasycznego hardrocka lat 70-tych znajduje w sercu wyrozumiałość dla kiczowatej, plastikowej dekady, która nastąpiła potem, to może się dobrze bawić. Ja się bawiłem na tyle nieźle, że płyta wytrzymała około 15 przesłuchań i spędziła na mojej półce z nowościami trzy tygodnie, czyli o dobry tydzień powyżej średniej. Bo jednak jest trochę inna i jednak wolę ją od ostatniego Whitesnake’a (Good To Be Bad), UFO (Visitor) czy Schenkera (In The Midst Of Beauty).
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm

Postautor: karambol » stycznia 17, 2010, 8:18 pm

Awatar użytkownika
karambol
Administrator
Administrator
 
Posty: 2439
Rejestracja: czerwca 24, 2004, 4:57 pm
Lokalizacja: Białystok

Postautor: ou811 » lutego 4, 2010, 8:50 am

Bardzo podobne to do Van Halen z okresu For Unlawful Carnal Knowledge. Jak dla mnie bez rewelacji choć oczywiście bardzo solidne hard rockowe granie. Znakomici muzycy i takie sobie kompozycje plus głos Hagara, który zwyczajnie trzeba lubić (czytaj: do którego trzeba mieć nerwy). Mnie osobiście głos Hagara męczy - jak byłem fanem VH (czasy podstawówki i liceum) to oczywiście zupełnie mi to nie przeszkadzało ale teraz... teraz łeb mi od tego wrzasku pęka. Chyba dlatego zawsze wolałem w VH - Davida Lee Rotha.
ou811
bluesmaniak
bluesmaniak
 
Posty: 26
Rejestracja: stycznia 30, 2010, 12:38 am

Postautor: leszekblues » lutego 4, 2010, 12:48 pm

Jesli ktos lubi takich gitarzystów jak Satriani , Timmons itp. oraz wokalnie i kompozycyjnie , z nowych dokonan , Glenna HUghesa to ta płyta sie spodoba.
Dla mnie jest ok choc bez rewelacji kompozycyjnych.
Gitary takie , jak na tej płycie tez lubie .
POzdro
leszekblues
 

Postautor: mickiewicz jr. » marca 8, 2010, 6:46 pm

mi się też płytka bardzo podoba. nic nowego, nic innowacyjnego ale to nic nie szkodzi :) jakby nagrywali ciągle takie same płyty ( np. takie jak ta) to pewnie byśmy się czepiali :) ale jedna-pierwsza, mi pasuje :)
Awatar użytkownika
mickiewicz jr.
DatMistrz
DatMistrz
 
Posty: 2758
Rejestracja: listopada 11, 2005, 3:21 pm
Lokalizacja: Leszno/Wrocław

Postautor: mickiewicz jr. » marca 8, 2010, 6:57 pm

Noo satriani faktycznie zaskoczenie że tak "skromnie" łupie ;) reszta też czad :) a słyszałeś nowego Jana Bo ? ;)
Awatar użytkownika
mickiewicz jr.
DatMistrz
DatMistrz
 
Posty: 2758
Rejestracja: listopada 11, 2005, 3:21 pm
Lokalizacja: Leszno/Wrocław

Postautor: leszekblues » marca 9, 2010, 12:15 am

Nie słyszałem Borysewicza nowej ,ale okadka fajna Czern biel i czerwień
Trzeba posłuchac
leszekblues
 

Postautor: sromotny_kobziarz » marca 13, 2010, 12:39 am

Dobrze, że od czasu do czasu powstają takie płyty. Dają jakąś nadzieję, że hardrock wciąż żyje, że jednak tak do końca po upadku G'N'R nie umarł.
sromotny_kobziarz
bluesgość
bluesgość
 
Posty: 8
Rejestracja: lipca 20, 2009, 8:03 pm
Lokalizacja: Pandżu Sziru

Postautor: RafałS » marca 13, 2010, 10:14 am

sromotny_kobziarz pisze:Dobrze, że od czasu do czasu powstają takie płyty. Dają jakąś nadzieję, że hardrock wciąż żyje, że jednak tak do końca po upadku G'N'R nie umarł.


To G'N'R grali hardrocka? :wink:
Na moje ucho bliższy hardorcka jest już VR. :)

Płyt hardrockowych porównywalnych pod względem kompozytorskim do tej powstaje wiele. Tyle, że jeśli są bez znanych nazwisk, to jest o nich cicho, no i nie zawsze są na odpowiednim poziomie wykonania i produkcji. Na południu USA kwitnie southern hardrock, powstaje też na świecie sporo muzyki z pogranicza hardrocka / AOR i hair-metalu lat 80-tych (są nawet wytwórnie specjalizujace się w tym, np włoska Frontiers). Niestety znacznie mniej jest rasowego, czystego hardrocka w stylu lat 70-tych, lekko podszytego bluesem, bez późniejszych naleciałości. Szczególnie hardrocka gitarowo - organowego ze szkoły Deep Purple (takiego lubię najbardziej). Może czas założyć osobny wątek dedykowany nowym płytom hardrockowym w starym stylu? :)
Awatar użytkownika
RafałS
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 6455
Rejestracja: lutego 2, 2007, 12:05 pm

Postautor: wielka ryba » maja 9, 2011, 8:17 pm

Uzupełnienie, może nieco polemiczne. Rzucam w całości, źródło jak w podpisie:
---------------------

Na świecie nagrano dużo dobrego hard rocka i pojawienie się kolejnej płyty to żadna tam sensacja. Można wyjść z takiego założenia i nie sięgnąć wyżyn, bo i po co? Jednak i tu jest różnica między porządnym graniem, a odwalaniem roboty w stylu ostatnich płyt Deep Purple. Stary, dobry hard rock, może być stary i niestary oraz dobry i niedobry. Chad Smith z Red Hot Chilli Peppers tak sobie pomyślał, że mu się zachciało pograć z przytupem i podobnież on zgarnął resztę, chociaż na stronie zespołu jako największa gwiazda jest opisywany Joe Satriani. Śpiewa ten gość z Van Halen, mianowicie Sammy Hagar. O basiście wiem tyle, że grał w tymże samym Van Halen. Cóż z tego wyszło?

Na razie jedna płyta i zapowiedzi kolejnej. Hagar ma niezły głos, ale to tylko jeden z głosów rocka, nieco przegięty nadmiarem radości z wrzasku. Bez nazwiska byłby taki tam. Bas chodzi jak zwykle w zwykłych zespołach, czyli poprawnie. Perkusja czasem przykuwa uwagę, gitara też zasadniczo robi swoje i tyle. Tu jednak może warto dorzucić uwagę, że jednak Satriani to Satriani. Oglądając kolejne G3 dochodziłem regularnie do wniosku, że jedynym, który czuje bluesa i ma odrobinę tradycyjnego, brudnego feelingu jest właśnie Satriani. Najlepiej to słychać na płycie mającej zamiast tytułu jego nazwisko. Doskonały album. Wirtuozeria przygasiła mu czysto muzyczne walory gry, skupił się może niepotrzebnie przez całą karierę na błyskotkach. Poza tym chyba traci formę i w popisach wirtuozowskich wyraźnie zostaje z tyłu nawet za Vaiem. Jednak wciąż on i tylko on na popisowych koncertach powoduje u mnie rezonans. Dobrze więc, że poszedł w końcu w normalny rock, a nie jakieś tam brzdękolenie na ilość. Miał szansę być może postawić na nogi Deep Purple. Przed koncetami w Japonii nauczył się całego repertuaru w samolocie i grał! Może to by było najlepsze rozwiązanie? Nie dowiemy się pewnie nigdy, a Purple po dwóch niezłych płytach z Morsem umarli ze starości.

Mają chłopaki poczucie klasyki, wiedzą co i jak. Opowiadają, że ich mentorem jest Little Richard. Szkoda, że robią to bez aspiracji, bo wciąż po kolejnych utworach to samo wrażenie – że hard rock już był i można tylko grać z poczuciem oczywistych oczywistości, bez silenia się na poruszenie słuchacza. Jakby chcieli sparodiować własny pociąg do serdeczniejszej zagrywki. Szkoda.

Coś, czego nie ma na płycie i nie jest takim zeszmaceniem Hendrixa, jak np. zrobił to Paul Gilbert. Nawet niezłe:

http://www.chickenfoot.us/video/foxy-lady-live-cabo
Drapanie ciszy - o muzyce, filmie i literaturze
http://salonliteracki.pl/blog/slawek/
wielka ryba
bluesgość
bluesgość
 
Posty: 2
Rejestracja: czerwca 23, 2010, 4:18 pm

Postautor: bartic » maja 28, 2011, 10:06 pm

bardzo lubię tą płytę!

zauważyłem, że (co zdarza mi się rzadko) co jakiś czas zmieniają mi się 'ulubione' utwory z tej płyty, co może oznaczać, że cały czas ją odkrywam i odnajduję w niej coś nowego.

Polecam

posted by bartic
(napisał bartic) :wink:
pozdrawiam
bartłomiej czerniak
Awatar użytkownika
bartic
bluespatronize
bluespatronize
 
Posty: 2761
Rejestracja: maja 22, 2004, 5:04 pm
Lokalizacja: Wrcłw


nowoczesne kuchnie tarnowskie góry piekary śląskie będzin świętochłowice zawiercie knurów mikołów czeladź myszków czerwionka leszczyny lubliniec łaziska górne bieruń

Wróć do Wasze recenzje płyt

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 322 gości

cron