posener pisze:Co do płyt zgoda. Claptona słucham od 40 lat. Nie muszę go odkrywać, ani poznawać. Towarzy mi od szczenięcych lat. Nie słucham go tak często jak dawniej, ale co jaki czas wracam do tej muzyki i nigdy nie żałuję. Ostatnio znowu przesłuchałem wszystko od Layli począwszy i zdecydowanie wolę płyty z lat siedemdziesiątych niż późniejsze, pomijając koncertowe, które lubię wszystkie. Szczególny sentyment mam do okresu, w którym w sekcji grał nieodżałowany Carl Radle na basie. Kapela fajnie bujała i pulsowała. Tak dobrą kapelę miał znowu po wielu latach, myślę o składzie z Prestonem, Gaddem i East'em, ale co ciekawe, świetnie brzmieli na koncertach, ale nie udało się tego przenieść do studia. Co do reszty zupełnie się nie zgadzam, ale de gustibus .... Ja np. uważam, że Winwood śpiewa i zawsze śpiewał manierycznie i w większej dawce nuży. Napisałeś gdzieś, że Claptonowi się udało. Jak byłem młodszy też czasami tak uważałem, szczególnie gdy jakiś artysta do mnie nie trafiał. Teraz uważam, że osiągnięcie takiej pozycji w tym biznesie, przy takiej konkurencji nigdy nie jest przypadkiem. Po prostu, na szczycie przez dekady utrzymują się ci, którzy na to zasługują.
Dzięki za tak kulturalną odpowiedź. Co do większości faktów się zgadzam, ale wnioski wyciągam z nich trochę inne. Clapton: tak - historyczne osiągnięcia, garść ponadczasowych numerów, potem już płyty albo słabsze muzycznie albo przynajmniej mniej emocjonalne. Rewelacyjne składy na płytach i koncertach z początku tego stulecia. Wszystko to prawda. Ale jeśli mimo tak znakomitych muzyków Clapton nagrywa ostatnio nudnawe krążki, to gdzie to jego mistrzostwo? Spójrzmy na listę płac na niektórych tytułach. Aż głowa boli od nazwisk. Z takim zespołem sam bym lepszy album sklecił niż niektóre Clapcia: zamknąłbym tych gości w pokoju, dał im listę standardów, powiedział: "Chłopaki - wiecie co robić - nie oszczędzajcie się" i poszedłbym na obiad. A po powrocie znalazłbym taki materiał, że hej. Tym ludziom trzeba było tylko DAĆ POGRAĆ i już płyty Claptona byłyby o klasę lepsze. Tylko że... No właśnie. Wtedy nie byłyby już tak gładkie, tak popowe - nie sprzedawałyby się tak dobrze. To nie tylko klasa Claptona utrzymuje go na biznesowym szczycie ale również artystyczne kompromisy.
Co do jego tonu, techniki, rozpoznawalnego pięknego brzmienia - mi akurat ten rodzaj piękna nie służy. Do moich ulubionych numerów Clapcia zwykle przykładali ręce inni giganci. A przeboje typu "Wonderful Tonight" odbieram podobnie jak "Still Got The Blues For You" Gary Moore'a - ich emocjonalność jest dla mnie zbyt oczywista, pozbawiona drapieżności z jednej strony a tajemniczości z drugiej. 15-20 lat temu tego typu rzeczy mi wchodziły, dziś nie, nic nie poradzę.
Z tym manieryzmem Winwooda to ciekawe spostrzeżenie. Ale na upartego da się to powiedzieć o większości, jak nie wszystkich białych śpiewających "po czarnemu". Nie takie głosy im Bozia dała, trochę musieli pracować nad ich ułożeniem, pierwsze przymiarki bywały koszmarne. Aż w końcu wykształcili pewną - bardzo efektowną manierę, która im została. Gregg Allman, Joe Cocker, Eric Burdon, Mick Jagger, Van Morrison, Steve Marriott, Chris Farlowe i Steve Winwood właśnie - wszystkich ich można oskarżyć o swoisty manieryzm ale to on właśnie stanowi o ich rozpoznawalności i charyzmie. Clapton charyzmatycznym wokalistą dla mnie nie jest. Szczególnie słabo i schematycznie wypada dla mnie w bluesowych standardach. Pachnie mi to taką wyuczoną chrypką z bluesowych warsztatów wokalnych dla początkujących - serio - tak mi się to kojarzy. Jego numery wokalne np. na koncercie z okazji 70-tych urodzin Mayalla są moim zdaniem najsłabsze na całym albumie. Śpiewania "Hoochie Coochie Man" najchętniej zabroniłbym mu sądownie. Rozumiem, ze taka wypowiedź może razić, więc desperacko i do znudzenia powtarzam te asekuranckie "mi, dla mnie, moim zdaniem" w nadziei, że uniknę w ten sposób konfliktu
Pozdrawiam serdecznie wszystkich miłośników Claptona, którego, owszem - darzę szacunkiem i sympatią, ale mniej niż kiedyś i (całościowo, nie gitarowo-warsztatowo) Mistrzem jest on dla mnie mocno byłym.